Ostatnie trzy dni na Kubie organizator wycieczki przeznaczył na wypoczynek w Varadero, nadmorskim kurorcie. Zamieszkaliśmy w sympatycznym hotelu. Niestety temperatury o tej porze roku nie nadawały się do plażowania i morskich kąpieli. Spacerowałyśmy z Ewą, moją współtowarzyszką, brzegiem morza, po pięknej, pustej, piaszczystej plaży ubrane w przeciwwiatrowe kurteczki. Stąpałyśmy ostrożnie, uważając, by przypadkiem nie nadepnąć na wyrzuconą przez morze meduzę, bo groziło to poparzeniem.

Niedaleko naszego hotelu był elegancki sklep z artystyczną biżuterią. Sprzedawano tu wyroby ze srebra z czarnym koralem. Ten sklep to był rodzaj PRL-owskiego Peweksu. Płaciło się tu gotówką, którą przy wymianie pieniędzy otrzymywali cudzoziemcy.

Nabyłam cienką srebrną obrączkę ozdobioną maleńkimi listkami z czarnym koralem.

Spacerowałyśmy po pustych ulicach miasteczka, pozbawionych sklepów i kafejek. Oglądałyśmy piękne stare samochody gotowe do wynajęcia przez turystów. Słuchałyśmy minikoncertów ulicznych muzyków. No i odwiedzałyśmy rozległy bazar, na którym czekały pamiątkowe rękodzieła. Kapelusze od słońca, kolorowe, szmaciane laleczki, stragany z naszyjnikami z kolorowych koralików, a także specjalność Kuby – wyroby z materiałów z recyklingu. Miniaturowe motocykle, samochodziki, samolociki… wykonane misternie z puszek po coca-coli i innych puszkowanych napojach, misterne damskie torebeczki z metalowych kapsli. Były też większe i mniejsze drewniane rzeźby.

Na jednym ze straganów starszy mężczyzna, widząc nas, zaproponował dyskretnie naszyjniki z małych kuleczek wykonanych z czarnego korala. Najwyraźniej ze względu na surowiec była to transakcja nielegalna. Nabyłyśmy po jednym takim sznureczku, płacąc oczywiście w banknotach wręczanych cudzoziemcom.

Wśród tych barwnych świecidełek rozwieszanych na straganach przewijał się tu i ówdzie element uwielbienia dla „Cze”. Jego portrety na rozwieszanych na sznurkach T-shirtach, na drewnianych pojemnikach… Ten kult Guevary, narzucony Kubańczykom przez braci Castro, oddawanie mu niemal boskiej czci, objawiał się ogromnymi bilbordami z jego podobizną szpecącymi kolorowe miasteczka. Gigantyczne mauzoleum wybudowane na jego cześć w miejscu, gdzie odbył ostatnią zwycięską bitwę. Bitwę, w której na Kubie zwyciężyła rewolucja. Rewolucja, której zwycięstwo doprowadziło kraj do ruiny gospodarczej, a piękną słoneczną wyspę przemieniło w rodzaj słonecznego więzienia z zakazem jej opuszczania przez obywateli kraju. Te rozwieszane portrety „Cze” przypomniały mi czasy błędów i wypaczeń w naszym kraju. Kiedy to w klasie na ścianie wisiały portrety Rokosowskiego, Cyrankiewicza i Bieruta, a na pierwszego maja na budynku hotelu Warszawa zawisł ogromny, kilkupiętrowy portret tego ostatniego.

Już jutro powrót do Hawany i odlot do Polski. Na kolacji pojawiła się kobieta, Polka mieszkająca na Kubie już od kilku lat. Poprosiła, żebyśmy nie wyrzucały niezużytych do końca kosmetyków. Ona tu przyjdzie jutro na śniadanie i wszystko pozbiera. Będzie mogła nimi obdarować zamieszkujące tu Polki, które bardzo na to czekają. Tu na Kubie kosmetyki są towarem wielce luksusowym i trudnym do zdobycia. Kobiety te przed laty wyszły za mąż za Kubańczyków i tym sposobem pozostały tu na zawsze.