Na fotografii u góry: wujek Władek, ciocia Wiera, Mama, Tata, poniżej: babuszka China, dziadek Ignacy, dziadek Michał, babcia Wercia

Babuszka China – oschła, surowa, wysoka, szczupła kobieta, ubrana w czarne szaty. Pamiętam długą powyżej kostki spódnicę i czarny rozpinany sweterek ozdobiony z przodu rzędami białych wypukłych prostokącików – bardzo mi się on podobał. Kiedy zbliżała się długim korytarzem, już z daleka słychać było jej pośpieszne kroki, stukot jej czarnych sznurowanych buciczków na wysokim obcasie. Mówiła tylko po rosyjsku, a właściwie rosyjsko-polsku i wymagała, żebyśmy do niej mówili „babuszka”, ale to dzięki niej mam świetne „udarenie”.

Włosy splecione w warkocz nosiła upięte w staranny koczek z tyłu głowy. Jedyną ozdobą były kolczyki, dwa złote talarki połączone misternie wygiętym prostokątnym elementem wypełnionym lazurową emalią ze złotymi gwiazdeczkami. Te kolczyki były prześliczne – był to chyba jedyny babuszkiny skarb. Mówiła, że kiedy już jej nie będzie, to po jednym mają dostać jej wnuczki.

Niewiele wiemy o Babuszce Chinie. Urodziła się w Petersburgu. Wychowywała w ochronce, do której prawdopodobnie zaniosła ją matka. Skończyła szkołę krawiecką dla dziewczynek. Jedyną pamiątką z tych czasów była piękna fotografia w brązowej tonacji – dostojna matrona otoczona dwoma rzędami młodych dam, wszystkie w jednakowych zapiętych pod szyję sukienkach, opinających ściągnięte gorsetami talie. Wszystkie w jednakowych białych koronkowych kołnierzykach, wszystkie ze starannie, gładko do tyłu upiętymi włosami. Szkoda, że mama wycięła z tej fotografii tylko Babuszkę.

Dziadek Ignacy był krawcem „mężczyźnianym”. Pochodził z jakiejś wioski spod Wiełkomierza na Litwie. Kiedy okazało się, że zostanie powołany do wojska, oddalił się czym prędzej do Petersburga. Gdzieś kiedyś nauczył się krawiectwa, pewnie jeszcze w Wiełkomierzu, a tu otrzymał pracę w swoim zawodzie.

Na spacerach nad Newą napotkał młodą adeptkę krawieckiej szkoły… Był potem ślub w cerkwi, Babuszka opowiadała, że kiedy szli do ołtarza, widziała, jak przez cerkiew przeleciały jakieś groszki, i wtedy pomyślała, że nie będzie to szczęśliwe małżeństwo. Pamiątką tego ślubu były dwie ikony, które zgodnie z obrządkiem prawosławnym mieli nowożeńcy. Przyjechały one do Polski, ale ta Babuszki – w srebrnej koszulce, również zgodnie z prawosławnym obrządkiem, została jej włożona do trumny, pozostała tylko dziadkowa.
Zaczęły rodzić się dzieci: trzech synków (z czego dwóch wkrótce umarło) i najmłodsza córeczka – nasza Mama. Synkowie byli chrzczeni w cerkwi, bo Babuszka była prawosławna. W cerkwi miała też być ochrzczona córeczka, ale tu wtrąciła się sąsiadka. Napotkawszy Dziadka, wyraziła zdziwienie, że przecież on katolik, a wszystkie dzieci są w cerkwi chrzczone. Dziadek przemyślał sprawę i zadecydował, że córeczka będzie katoliczką. „Dumała szto rebionka razarwiom” (myślałam, że rozerwiemy dziecko), wspominała później Babuszka niewątpliwie szaloną, rodzinną scysję. No ale dziadek okazał się silniejszy. I tak nasza Mama została katoliczką… Ten podział religijny w rodzinie został zachowany – Mama bardzo wcześnie zdecydowała, że może wyjść za mąż tylko za katolika, a wujek Władek znalazł żonę prawosławną – wujenka, dla nas Ciocia Wiera, śpiewała w chórze cerkiewnym.

Kiedy nadciągnęła rewolucja, kto mógł, starał się uciekać z Petersburga. Jedynym możliwym kierunkiem była Finlandia. Dziadek, mając już wprawę w ucieczkach, jakoś wszystko wykombinował. Istniała opowieść, że Babuszka „zabaleła na czichotku”, czyli zachorowała na płuca, i lekarz nakazał jej zmianę klimatu… jakoś łodzią przetransportowali się z rodziną do Helsinek. Mama zaczęła chodzić do szkoły i uczyła się szwedzkiego. Wspominała też niedzielne wycieczki z rodzicami – łódką po morzu, chociaż, jak mówiła, nikt nie umiał pływać… Po jakimś czasie Dziadek zdecydował się na powrót na Litwę, do Wiłkomierza, a stamtąd do Wilna. Zamieszkali na ulicy Mostowej, tu Dziadek otworzył pracownię krawiecką. Nie zrobił raczej wielkiej kariery, gdyż był nerwowym krawcem. Istniała opowieść, jak to Dziadek, po burzliwej wymianie zdań z klientem żądającym poprawek w marynarce, wyrzucił tę marynarkę na ulicę…

Z tego wileńskiego mieszkania dziadków pamiętam tylko ciemnobrązowe zasłony wiszące na drzwiach prowadzących z pracowni do mieszkania – były obszyte taśmą ze zwisającymi czarnymi koralikami, bardzo mi się te koraliki podobały.

Dziadek Ignacy nie miał łatwego charakteru i Babuszka China miała niełatwe z nim życie. Pamiętam, jak w ramach kary za jakieś babuszkine przewiny odmawiał jedzenia wspólnych posiłków i demonstracyjnie żywił się skórkami od chleba. Miał też Dziadek specjalne upodobania muzyczne. Nie lubił organów, dlatego do kościoła chadzał wyłącznie na msze wczesnoporanne.

Od wyjazdu z Wilna do przyjazdu do Warszawy mieszkaliśmy razem z dziadkami, ale teraz rodzina uległa rozproszeniu – dziadkowie nie zmieszczą się w warszawskim mieszkaniu, a w Szczecinku u wujka Władka będą mieli swój duży pokój.

Przeprowadzka dziadków do Szczecinka była już ich ostatnią przeprowadzką. Babuszka nigdy nas nie odwiedziła w Warszawie. Dziadek kiedyś przyjechał z wizytą, zobaczyć, jak mieszkamy. Te dziadkowe odwiedziny dostarczyły Mamie dodatkowych stresów. Zwolniła się specjalnie z pracy, przyjechała do domu, by go odprowadzić na dworzec, a tu Dziadka nie ma. Pojechała z Andrzejkiem na stary Dworzec Główny przy ulicy Towarowej (obecnie Muzeum Kolejnictwa), skąd rozpoczynał bieg pociąg w kierunku Szczecinka. Przebiegli wszystkie perony, a Dziadka ani śladu, po prostu Dziadek znikł. Było jeszcze prawie godzina do odjazdu pociągu. Mama zapytała kolejarza, kiedy podstawiają wagony, odpowiedział, że na peron podjadą za pół godziny, ale stoją już przygotowane na bocznicy. Pobiegli czym prędzej na bocznicę i tu w jednym z pustych wagonów, siedział spokojnie Dziadek z „czemodanem” (był to rodzaj walizeczki noszonej wówczas chętnie przez lekarzy) na kolanach. Jak się okazało, nie dowierzając miejskiej komunikacji, przywędrował na dworzec piechotą.

Dziadek, doświadczony podróżnik, udzielał nam zawsze porad przydatnych w podróżowaniu: „Pamiętajcie zawsze liczyć bagaże, a jak pytają, dokąd jedziesz, mówić w drugą stronę”.

W Szczecinku Dziadek dostał dobrą pracę – zajął się szyciem wojskowych oficerskich szyneli dla stacjonującej w okolicach miasteczka oddziałów wojsk sowieckich. 

Babuszka niedługo zmarła, a Dziadek w dość krótkim czasie ożenił się ponownie i wyprowadził od wujostwa do mieszkania wybranki, wielokrotnej wdowy – został już jej czwartym mężem.

Wędrując po Kaszubach z moim mężem, odwiedziliśmy Dziadka w tym jego nowym mieszkaniu. Miał wtedy już ponad dziewięćdziesiąt lat. Zaprosił nas na swój codzienny, samotny spacer – dookoła jeziora, była to trasa paru kilometrów. Kiedy w powrotnej drodze przechodziliśmy przez park, gdzie na ławeczkach siedzieli, gawędząc, starsi panowie – emeryci, zapytałam Dziadka, czemu nie zaprzyjaźni się z tymi panami. Powiedział: „A o czym ja mam rozmawiać z tymi starymi dziadami?”…