Był piękny wiosenny dzień. Idąc spacerkiem Marszałkowską, spotkałam Grażynę. Dawno się nie widziałyśmy. Spytałam, co u niej. Odpowiedziała, że za niecałe dwa tygodnie wyjeżdżają z Aliną na Rodos.

Grażynę i Alinę poznałam na Bali. Przypomniała mi się ta piękna balijska przygoda. Pomyślałam, że cudnie by było gdzieś wyjechać, w jakieś nieznane miejsce. Powiedziałam więc, że im zazdroszczę. Grażyna zaproponowała natychmiast, żebym zamiast zazdrościć, też jechała z nimi. To jest wycieczka z biurem podróży Rainbow, stacjonarna, na prawie dwa tygodnie i o ile się ona orientuje, to jeszcze mają miejsca. Mieszkać bym mogła razem z nimi, a w pokoju trzyosobowym nawet będzie taniej. Pogoda będzie murowana, więc będziemy głównie na plaży, a nie w pokoju.

Bardzo mi się ta jej propozycja spodobała. Po powrocie do domu wszystko starannie przemyślałam. Zlecenia dla mojej Agencji Reklamowej przez czas do wyjazdu zdążę wykonać, pozostaje jeszcze tylko dokupić parę niezbędnych drobiazgów, załatwić formalności w biurze podróży, wpłacić pieniądze i się spakować.

Biuro firmy Rainbow miałam po drugiej stronie ulicy. Ustaliłam warunki: pokój ma być trzyosobowy, a w nim trzy osobne łóżka. Podpisałam umowę i zabrałam się do przygotowań do wyjazdu.

* * *

Rodos to jedna z przepięknych greckich wysp, położona pomiędzy Morzami Śródziemnym i Egejskim. Jest największą wyspą w archipelagu Dodekanezu i czwartą co do wielkości wyspą Grecji. Oddalona zaledwie o 20 km od wybrzeża Turcji. Położona na granicy dwóch kontynentów: Europy i Azji, geograficznie zaliczana (ku mojemu zdumieniu) do Azji. Wyspa pełna zieleni i słońca. Jej piękne plaże i bogata historia przyciągają licznych turystów.

Rodos – stolica wyspy, jedno z najpiękniejszych greckich miast zostało założone w 408 r. p.n.e. przez mieszkańców trzech już wcześniej istniejących miast: Jalisos, Lindos i Kamejros. Wkrótce stało się ważnym centrum kulturalnym i handlowym. Tu w latach 294–282 p.n.e. powstał jeden z najbardziej znanych zabytków starożytnego świata – Kolos Rodyjski. Olbrzymi posąg Heliosa, greckiego boga słońca, wzniesiony dla upamiętnienia zwycięstwa mieszkańców Rodos nad macedońskim wodzem i królem Demetriuszem Poliorketesem, który oblegał miasto w latach 305–304 p.n.e. 

Twórcą posągu był Charesa z Lindos. Posąg ten stanął u wejściu do portu symbolizując triumf i wolność. Niestety w 226 r. p.n.e. Rodos nawiedziło silne trzęsienie ziemi. Zniszczyło znaczną część miasta i w gruzach znalazł się też Kolos. Miasto odbudowało się i kontynuowało swój rozwój, ale pomnik przestał istnieć na zawsze. Jednak, mimo iż istniał on tylko przez około 56 lat, został uznany za jeden z siedmiu cudów świata starożytnego. To wielkie wyróżnienie zawdzięcza jego dokładnym opisom pozostawionym przez starożytnych historyków i pisarzy, takich jak Pliniusz Starszy i Filon z Bizancjum. Z opisów tych wynika, że posąg miał około 30-32 metry wysokości, stał na 10-metrowym piedestale, wykonany był z brązu i ważył około 70 ton. Przedstawiał boga Heliosa stojącego w majestatycznej pozie z koroną promieni na głowie.

W kolejnych wiekach Rodos przechodziło z rąk do rąk. Było częścią Cesarstwa Rzymskiego, później Bizantyjskiego. W 672 roku miasto zajęli Arabowie, potem Turkowie Seldżuccy.

W średniowieczu Rodos stało się siedzibą Zakonu Joannitów. Przybyli tu w 1309 roku i założyli na Rodos własne państwo. Rozwinęli handel na Morzu Śródziemnym, co przyczyniło się do gospodarczego rozkwitu wyspy. Bronili też wyspę przed najazdami Turków. Wokół miasta Rodos zbudowano potężne mury obronne. Fortyfikacje te były jednymi z najnowocześniejszych w tamtych czasach. Pozostawili po sobie bogate dziedzictwo kulturowe, liczne kościoły, zamki, dzieła sztuki.

Centrum administracyjnym i militarnym zakonu stał się Pałac Wielkich Mistrzów. Wspaniała, potężna budowla wzniesiona w miejscu, gdzie za czasów rzymskich stała świątynia boga słońca.

W 1523 roku Joannici utracili panowanie nad wyspą. W czerwcu 1522 roku wyspę zaatakowały wojska sułtana Sulejmana Wspaniałego. Pomimo wytrwałej obrony, po kilkumiesięcznym oblężeniu, Turkom udało się zdobyć Rodos. Sulejman potraktował obrońców honorowo, pozwalając im opuścić wyspę.

W 1912 wyspę od Turków przejęli Włosi i dopiero w 1947 roku Rodos wraz z innymi wyspami archipelagu zostało przyłączone do Grecji.

Ten czas panowania Włochów przydał się o tyle, że odbudowali starannie Pałac Wielkich Mistrzów zniszczony niemal całkowicie w 1856 roku podczas przypadkowego wybuchu prochu ukrytego w pobliskim kościele. Ten odbudowany pałac miał być letnią rezydencją włoskiego króla Wiktora Emanuela III, a później Benito Mussoliniego.

* * *

W sobotni poranek zbiórka na lotnisku. Na Rodos lądujemy około dziewiątej. Autokarem dojeżdżamy do hotelu w niewielkiej miejscowości w pobliżu stolicy i prawie tuż przy pięknej nadmorskiej plaży.

Szybko wysiadam z autokaru i kieruję się do recepcji po klucz do pokoju. Pokój jest sympatyczny, ale niestety urządzony niezgodnie z naszym żądaniem. Zamiast trzech łóżek jedno ogromne łoże z marmurowymi oparciami i skromna polówka.

Idę pośpiesznie do recepcji z reklamacją.  W recepcji długa kolejka oczekujących pokornie na wręczenie kluczy. Podchodzę do recepcjonisty z prośbą o zamianę pokoju na taki, w którym będą pojedyncze łóżka. Z kolejki słyszę poirytowany męski głos: „To nie możecie sobie same tych łóżek rozsunąć?”. Musiałam grzecznie wytłumaczyć, że to nierozsuwalne.

Moje klucze zostają zamienione na inne. Nowy pokój ma już łóżka pojedyncze, tyle że dwa to solidne pojedyncze łóżka, a trzecie to znowu polówka. Mówię więc, że to ja będę na niej spała, bo w końcu to ja do nich dołączyłam. Ale Alina, sędzia od poważnych karnych spraw, jest osobą absolutnie sprawiedliwą i nie dopuści, żeby komuś krzywda się działa. Zarządza, że będziemy spały rotacyjnie: co 3 dni przenosiny z pościelą na kolejne łóżko. Cóż było robić. Wyroki sądu należy wypełniać bez szemrania…

Były to piękne, spokojne, bardzo relaksowe wakacje. Spacery po cudnej plaży, popołudniowe wyjazdy do miasta. Spacery po wąskich, malowniczych uliczkach, oglądanie zabytkowych budowli, odwiedzanie sklepików pełnych cudowności. Stare Miasto Rodos zamieszkiwane jest nieprzerwanie od czasów średniowiecznych. W 1988 roku zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Nasze biuro podróży przygotowało dwie niewielkie wycieczki: najważniejsze zabytki miasta Rodos oraz jego najbliższych okolic i druga – przejażdżka statkiem na którąś z pobliskich wysp.

Śniadania jadałyśmy codziennie o stałej porze w hotelowej restauracji. Przy sąsiednim stoliku, też o tej samej porze, zasiadali pani Anna – lekarz kardiolog, i jej mąż Stanisław – profesor Politechniki Gdańskiej. Z panią Anną zamieniałyśmy zwykle kilka słów. Któregoś ranka powiedziała, że jej mąż wynajął niewielki samochód i mają zaraz po śniadaniu wyruszyć na wycieczkę dookoła wyspy. Zaproponowała, że mogą zabrać na tylnym siedzeniu dwie z nas.

Propozycja była wspaniała, ale dwie, no to które, która zostanie osamotniona przez dzień cały. To byłoby bardzo niesprawiedliwe, więc trudno, w tej sytuacji pozostaje zrezygnować.  W końcu znalazło się rozwiązanie: samochód, wprawdzie mały, ale zarejestrowany na pięć osób. Po chwili namysłu powiedziałam nieśmiało, że my jesteśmy szczupłe i mogłybyśmy, jeżeli to państwu nie przeszkodzi, zmieścić się we trzy. Propozycja została przyjęta.

Droga nad morzem wokół wyspy to około 250 km. Piękne były widoki, zatrzymywaliśmy się w poszukiwaniu miejsca do kąpieli, gdzieś po drodze zjedliśmy drobny lancz. Niestety coraz bardziej zbliżał się wieczór, a mieliśmy jeszcze dotrzeć do półwyspu Prasonisi – do punktu, gdzie spotykają się dwa morza: Egejskie ze Śródziemnym. Jest tam piękna plaża i tam właśnie zjeżdżają windsurferzy z różnych stron, bo to spotkanie dwóch mórz tworzy niezwykłe warunki wiatrowe.

No i wreszcie Prasonisi. Na plaży pusto, wszyscy już powędrowali na kolację. Pan Stanisław wpadł na pomysł, żeby nie wysiadając z samochodu, dojechać jak najbliżej końca półwyspu. Niestety nasz wspaniały wehikuł wkopał się w piasek. Wysiadłyśmy i we cztery usiłowałyśmy go wypchnąć, ale pan Stanisław dodawał gazu, nie bacząc na głośne protesty małżonki, i nieszczęsny samochodzik wkopywał się coraz bardziej.  Na nasze szczęście pojawił się chyba już ostatni tego dnia windsurfer. Zakrzyknęłam, jak mogłam najgłośniej: „Help! Help!”. Roześmiany przybiegł pośpiesznie z pomocą i pan Stanisław potulnie wysłuchał wydawanych przez niego komend. Zostaliśmy uratowani.

Dalsza droga przebiegała już spokojnie, częściowo w ciszy, bez zbędnych komentarzy. Już w półmroku odwiedziliśmy rozświetlone latarniami przepiękne miasteczko Lindos. Do naszego hotelu powróciliśmy dość późną godziną. Tak zupełnie niespodziewanie, bez wcześniejszych planów i starannych przygotowań, znalazłam się w pięknym miejscu, w towarzystwie bezkonfliktowych, życzliwych i miłych koleżanek.