Opuszczamy Indie. Rankiem, po wczesnym śniadaniu, z prowiantem na drogę wyruszamy z Waranasi w kierunku Nepalu. Do granicy w Sunauli (jedno z głównych przejść granicznych między Indiami a Nepalem) jest 243 kilometry. A od Sunauli do Pokhary, gdzie mamy zatrzymać się na nocleg, 174 km. Łącznie do przebycia około 420 kilometrów, a więc przy szybkości rozwijanej przez nasz busik czeka nas cały dzień w drodze.
Niestety nie czuję się najlepiej. Męczy mnie przeziębienie. Przenoszę się na wolne miejsce z tyłu busa, z dala od nieszczęsnego klimatyzatora, który wpędził mnie w chorobę. Z utęsknieniem czekam na granicę.
Wreszcie Sunauli. Odprawa przebiegła szybko, wjeżdżamy do Nepalu. Zmienia się krajobraz, jest bardziej zielono. W miarę zbliżania się do Pokhary teren staje się bardziej górzysty. Kręta droga prowadzi przez wzgórza, mijamy rzeczki i strumienie. Oglądam malownicze pejzaże, niewielki osady, uprawne pola pnące się tarasami po pagórkach, kobiety przy studni…
Do Pokhary przyjeżdżamy przed wieczorem. Pokhara położona nad jeziorem Phewa Tal, oddalona od Katmandu (stolicy Nepalu) o 200 kilometrów, jest drugim co do wielkości miastem w kraju. Nazywana jest stolicą turystyczną Nepalu ze względu na bliskość masywu Annapurny i licznych tras trekkingowych. Jest też popularnym miejscem relaksowym, przyciągającym miłośników sportów wodnych.
Na jutro zaplanowano poranną wycieczkę: oglądanie wschodu słońca z punktu widokowego Sarangot, z którego roztacza się widok na masyw Annapurna i górę Fishtail (Machhapuchhare). Zbiórka o 5:20 rano, wjazd dżipem na górę i zejście piechotą.
Majka, moja towarzyszka podróży, nie wyobrażała sobie zrywania się przed piątą, więc wyruszyłam sama. Po półgodzinie dotarliśmy do szczytu, za chwilę miało wynurzyć się słońce. Na razie było bardzo zimno.
Na wzgórzu mimo zimna i mocno porannej pory stały kobiety sprzedające śliczne kolorowe wełniane czapeczki wiązane pod brodą, typu „pilotka”. Czym prędzej kupiłam czapeczkę. A już po chwili rozpoczął się wschód. Przepięknie wyglądały góry i dolina w blasku słonecznych promieni. Powrotna droga też była przepiękna, ale niestety dręczył mnie okropny kaszel.
Po śniadaniu dla chętnych przelot samolotem nad Mount Everestem za 100$. Majka nie przewidywała takiego wydatku. Ja pewnie byłabym chętna mimo tej ceny, ale podróż samolotem z tym kaszlem nie miała już żadnego sensu. Maciek, nasz pilot, zdecydował, że wezwie dla mnie lekarza.
Poszłyśmy z Majką na niewielki spacer obejrzeć, co tu mają w pobliskich sklepikach, i po południu umieściłam się w łóżku. Niewiele przed kolacją rozległo się pukanie do drzwi i za chwilę pojawił się w nich Maciek. Oznajmił, że przychodzi z lekarzem. Tuż za nim wmaszerował Vikas (nasz indyjski przewodnik), a dalej lekarz w białym garniturze i jego asystent w czerni z czarną dużą teczką w dłoni. Z teczki wydobył słuchawki i wręczył je lekarzowi. Ja usiadłam w łóżku i nie wiedziałam, czy mam się rozebrać do osłuchania przy całym tym audytorium. Okazało się, że nie było takiej potrzeby. Pan doktor osłuchał mnie przez t-shirt. Następnie coś powiedział asystentowi, a ten wydobył z teki i wręczył mi jakieś pigułki. Maciek pouczył mnie, jak mam je przyjąć, po czym wszyscy się oddalili.
Kiedy opowiedziałam przy kolacji, jak wyglądała moja wizyta lekarska, widziałam, jak ta opowieść wzbudziła zazdrość u uczestników naszej turystycznej grupy. Nikt nie lubi być chory, ale domowa wizyta w Nepalu z taką pompą…
Lek zadziałał niemal błyskawicznie. W nocy wcale nie kaszlałam, a następnego dnia byłam niemal całkiem zdrowa. Następnego dnia wyruszaliśmy do Katmandu…