Listopad to chyba najsmutniejszy miesiąc roku. Drzewa tracą ostatnie liście. Dni coraz krótsze i coraz ciemniejsze, przeważnie deszczowe… W listopadzie najbardziej lubiłam wyjeżdżać do ciepłych krajów. I tak którejś jesieni znalazłam się w Maroku.

Późną wieczorną godziną zadzwoniła do mnie Krysia Karwicka – ona była specjalistką od wyszukiwania niedrogich podróży. Zadzwoniła i oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu: „Jedziemy do Maroka”. Znalazłam wycieczkę last minute na tydzień do Agadiru. Wyjazd w sobotę. Na tydzień do Afryki, bardzo mi się to podobało.

W sobotę wczesnym popołudniem znalazłyśmy się już w trzygwiazdkowym hotelu w centrum turystycznej zony, niedaleko od plaży. Hotel zapewniał poranną kawę z mlekiem i jakąś bułeczką. Reszta wyżywienia na własną rękę. Na tę wycieczkę razem z nami przyleciały jeszcze dwie koleżanki Krysi, ale one miały hotel wyższej kategorii, z dala od centrum i z pełnym wyżywieniem. Nam to samodzielne wyżywienie bardzo odpowiadało.

Nie było obowiązku przychodzenia na lancz w środku dnia i można było codziennie żywić się o dowolnej porze w coraz to innej restauracji. W strefie turystycznej przygotowywano posiłki w stylu europejskim, z nastawieniem na niemieckiego turystę (tych było tu najwięcej).

Najwspanialszą kolację zjadłyśmy w restauracji w arabskiej dzielnicy – tadżin (tagine) z jagnięciny. Tadżin to tradycyjne marokańskie danie, przyrządzane w naczyniu o tej samej nazwie – glinianym garnku z pokrywą, wymyślonym przed wiekami przez Berberów. Pokrywa o stożkowym kształcie ma umieszczony na szczycie mały otworek, przez który z jego wnętrza unosi się para. Tadżin służy do długiego duszenia na małym ogniu przyrządzanego jedzenia.

Tadżin z jagnięciny był przepyszny, jadłyśmy, rozglądając się po restauracji. Gości było sporo, a my byłyśmy tu jedynymi kobietami. Marokańskie kobiety nie bywają w restauracjach.

Poza przesiadywaniem na plaży chodziłyśmy na spacery, oglądałyśmy sklepiki z biżuterią, pojechałyśmy na dwie wycieczki, powędrowałyśmy też na suk, mieszczący się w głębi arabskiej części miasta.

Na suk wyruszyłyśmy z rana, wiedząc jedynie, w którym kierunku należy iść. Dołączyła do nas Karolina, mieszkająca w naszym hotelu uczestniczka wycieczki. Po drodze spotkałyśmy mężczyznę w dżalabii koloru rdzy. Zapytał, czy idziemy na suk. Kiedy potwierdziłyśmy, zaproponował, że nas zaprowadzi. Jak się okazało, propozycja ta nie była całkiem bezinteresowna. Na suku od razu zaprosił nas do sklepiku z ziołami prowadzonego przez jego znajomego. Poczęstowano nas wspaniałą herbatką z miętą i płatkami róż i zaczęła się prezentacja proponowanych towarów. Kiedy powiedziałyśmy, że przyjdziemy tu na pewno, ale najpierw chcemy obejrzeć bazar, postanowił nam towarzyszyć w spacerze po bazarze.

Troszczył się o nas w czasie tej przechadzki. Kiedy spotkaliśmy nosicieli wody w pięknych ozdobnych czerwonych kapeluszach i ja chciałam zrobić im zdjęcie, zadbał, żeby od nas nie żądali pieniędzy. Zatroszczył się, żebyśmy mogły zrobić sobie fotkę z napotkanym Niebieskim Mężczyzną – tak nazywają Tauregów, ludzi pustyni noszących niebieskie szaty.

Jak zaczęłyśmy oglądać srebrną biżuterię, doradził, żeby tu nie kupować i podał nam nazwę pobliskiej miejscowości, gdzie jest cała uliczka srebrników, a dojechać tam można taksówką za nieduże pieniądze. Rozmowy z naszym przewodnikiem odbywały się w języku francuskim. Krysia znała dobrze francuski, ja też sobie przypomniałam moją francuszczyznę zdobytą w szkole i na jakichś kursach.

Spacer po bazarze zakończyłyśmy w sklepiku znajomego, wypiłyśmy jeszcze po jednej, świeżo zaparzonej herbatce, kupiłyśmy zioła, płatki róż i zachwycone napotkaniem wspaniałego przewodnika wróciłyśmy do hotelu.

Następnego dnia pojechałyśmy do polecanej nam miejscowości w poszukiwaniu uliczki srebrników.

Uliczka była wąska, sklepiki maleńkie, a w nich misterne pierścionki i bransolety. Najbardziej imponujące były bardzo szerokie bransolety, które, jak się potem dowiedziałam, spełniały też funkcje obronne. Nosiły je kobiety pustyni. Tu kupiłam jeden z moich ulubionych pierścionków.

Następną opowieść o wycieczce do Essaouiry.