Dwa dni w Murmańsku przemknęły niepostrzeżenie. W czwartkowy wieczór wyruszamy w drogę powrotną. Zgodnie z planem pociągiem do Kiemu, a stamtąd promem na Wyspy Sołowieckie. Noc w pociągu tym razem bez żadnych dodatkowych atrakcji. O poranku Helena, nasza wspaniała organizatorka wypraw, wdała się w konwersację z jednym z pasażerów i ku jej radości okazał się on mieszkańcem Kiemu. Już po paru słowach zdobyła od niego niezwykle ważną informację. Prom z Kiemu na Wyspy Sołowieckie wyrusza o dziesiątej rano, a nasz pociąg dojeżdża do stacji też o tej samej godzinie. A więc nie ma najmniejszych szans, żeby się na ten prom załapać. Ale pewnie w porcie da się załatwić jakiś stateczek, którym można będzie tam dopłynąć.

Od stacji do portu jest spory kawał drogi i na piechotę się tego łatwo nie pokona. Na szczęście rozmówca był człowiekiem dobrze zorientowanym i telefonicznie załatwił dla nas jakiś autokar. Miał też znajomości na wyspach i jak Helena powiedziała mu, że nie ma tam zarezerwowanych noclegów, zadzwonił do Maszy, swojej znajomej, która zajmowała się turystami.

Nie wiem, jak wyglądałaby nasza dalsza podróż, gdyby nie ten człowiek. Helena już się głośno zastanawiała nad poszukiwaniem noclegów w Kiemie, ale zdecydowanie nie spotkało się to z aprobatą grupy.

Do portu dotarliśmy około jedenastej. Port to dosyć dumna nazwa dla tej byle jakiej przystani. Ogólny nieład, porozrzucane sterty desek, błoto… Jedyny nowy budynek to mała drewniana cerkiewka.

W dużym, zezłomowanym już wagonie mieści się kawiarnia. Można tu nabyć „blinczyki” ze śmietaną. Helena zaczyna negocjować z panią barmanką opłaty za rejs. Niestety, podróż statkiem będzie zdecydowanie droższa w porównaniu do ceny biletów na prom. Helena już wyliczyła wysokość dopłaty na głowę podróżnika. Rozpoczyna się burzliwa wymiana zdań. Najwięcej pretensji mają trzej panowie, miłośnicy rozweselających napojów. Dopłata musi być w rublach, a nie było o tym mowy w Murmańsku, gdzie można było wymienić dolary na ruble. Tutaj nie ma kantoru wymiany, nie będzie go też na wyspach, a tam przecież ruble będą potrzebne.

W końcu wszystko uzgodnione, płyniemy „Anną Marią”. Zaczyna padać deszcz i zrywa się wichura. Cała nasza grupa i jeszcze jakieś dwie Rosjanki upycha się w niewielkiej kabinie pod pokładem. Jest tu dość duszno i na dodatek zapach jakiegoś smaru. Parę osób, w tym Ania, Renia i ja, decyduje się mimo deszczu i wichury wyjść na pokład. Decyzja okazała się słuszna. Tych, którzy pozostali w kabinie, zaczyna męczyć choroba morska.

Powoli oddala się Kiem. Szarobrunatne fale miotają naszym stateczkiem. Trzeba się przytrzymywać poręczy, żeby nie poślizgnąć się na zalewanej deszczem podłodze…

Po trzech godzinach niebo się przejaśnia, a na horyzoncie pojawiają się wyspy i w jakimś promyku słońca ukazują się mury białego klasztoru. Przed nami Wielka Sołowiecka.

Wreszcie przystań, a na przystani Masza, duża jasnowłosa dziewczyna w zielonej, wypłowiałej od słońca kurtce. Mówi, że ma do zaoferowania tylko dwie izby w jednym domu przyjmującym turystów. Można tu zakwaterować sześć osób. Dla reszty może załatwić miejsca do spania w szkole. Helenka aprobuje zaproponowane warunki. Na kwaterę w domku wysyła rozrywkowych trzech panów, a drugi pokój oferuje Alinie, Teresie i mnie. Jednak wolałam, mimo spodziewanych gorszych warunków, zakwaterować się w szkole, z Reginką, Anią i resztą grupy.

Szkoła to jednopiętrowy budynek. Zamieszkamy w jednej z sal lekcyjnych na pierwszym piętrze. W suterynie toalety i łazienka jedynie z umywalkami z zimną wodą. W tej przydzielonej nam sali rozstawione dość gęsto polowe łóżka, rozwieszone sznurki do suszenia ręczników czy mokrej odzieży. Na środku ustawiony duży drewniany stół i wokół niego drewniane stołki. Tu będą spały kobiety, a dwóch panów, doktor i ksiądz, otrzymali łóżka w innym pomieszczeniu. Rozpakowujemy się i zajmujemy łóżka. Masza przynosi z domu stertę koców i jakąś narzutę na kanapę. Helena rozdaje koce. Dla mnie zabrakło. Wręcza mi narzutę, mówiąc:

 ̶ Krysiu, ty jesteś taka maleńka, to i tym będziesz mogła się przykryć.

Ledwo się rozpostarłyśmy na przydzielonych nam łóżeczkach i zdążyły zjeść po jakiejś kanapce, do naszej sali wkroczyli pan doktor i ksiądz. Nim się zdążyłam zorientować co do celu ich przybycia, ksiądz stanął przy naprędce uprzątniętym stole i rozpoczął odprawiać mszę. Dziwna jakaś ta msza w tej scenerii, wśród rozgrzebanych łóżek i porozwieszanych ręczników. Anka zaczyna śpiewać psalmy, Helena odczytuje fragmenty Pisma Świętego, Ewa, na łóżku pod ścianą, z cicha pochrapuje…

Msza się skończyła i nareszcie wyruszyłyśmy (Anka, Renia i ja) na pierwszy spacer. Błotnistą drogą, omijając kałuże, powędrowałyśmy w kierunku klasztoru. Jutro zwiedzimy go z przewodniczką. Dziś tylko oglądamy otaczające go potężne baszty i mury. Oglądamy przystań, w której stoi biały statek mnichów „Swiatitel Mikołaj”. Niestety lunął duży deszcz, kałuże zaczęły przybierać coraz większe rozmiary. Trzeba szybko wracać…

Oprócz nas w szkole mieszka dziatwa, która przyjechała na Sołowki na kolonie letnie. Szkoła jest dość duża i koloniści mieszkają z dala od nas, ale teraz są białe noce, na dworze wciąż jasno i jasno, więc dziatwa włóczy się po szkole całe noce, zachowując się tak jak w dzień.

* * *

Wielka Sołowiecka jest największą wyspą archipelagu. Jej powierzchnia wynosi 246 km². Główną atrakcją wyspy jest monastyr. Pod koniec 1429 roku dwaj mnisi, German i Sawwacjusz z monastyru św. Cyryla Biełozierskiego, jednego z najważniejszych rosyjskich ośrodków prawosławnego życia duchowego, wybudowali tu drewnianą pustelnię, w której przeżyli pięć lat. Po śmierci Sawwacjusza, w 1435 roku do Germana przyłączył się wielebny Zozym. To wokół niego zaczęło gromadzić się grono jego zwolenników. Wkrótce było ich ponad dwudziestu. Wraz z nimi Zozym założył pierwszy monastyr w miejscu, które ukazało mu się w cudownym znaku. W centrum klasztornego podwórza powstały pierwsze drewniane budowle: Sobór Zaśnięcia Matki Bożej, Sobór Przemienienia Pańskiego oraz cerkiew św. Mikołaja.

Swój rozkwit klasztor przeżywał w XV i XVI wieku. Rozwijał działalność handlową, stając się centrum gospodarczym i politycznym w całym regionie Morza Białego. Handlowano solą uzyskiwaną z wód morza i owocami morza – głównie ostrygami hodowanymi przez św. Tryfona. Rozwijało się rybołówstwo, a także wydobycie mik i pereł.

W połowie XVI wieku ihumen Filip (przyszły metropolita Moskwy i Wszechrusi) rozpoczął przebudowę monastyru, powstały nowe, wykonane już z kamienia świątynie – Sobór Przemienienia Pańskiego oraz Sobór Zaśnięcia Matki Bożej z refektarzem i salą dla mnichów zarządzających dobytkiem klasztoru. Monastyr stał się centrum kulturowego i przemysłowego życia Pomorza Północnego. Tu po raz pierwszy na rosyjskich ziemiach powstał kamienny port, liczne jeziora połączyła sieć kanałów, wybudowano młyny, klasztorny szpital, specjalnie dla mnichów nowe pustelnie… Za czasów Filipa do monastyru zaczęły napływać hojne datki od bojarów i młodego cara Ivana IV Groźnego.

Wkrótce Monastyr Sołowiecki stał się największą twierdzą w północnej części Imperium Rosyjskiego.

Początek XX wieku był czasem największego rozkwitu Monastyru Sołowieckiego. Klasztor miał pod sobą kilkadziesiąt cerkwi, kaplic, osad mnisich, a też ogród botaniczny – wielkie osiągnięcie ogrodnictwa w tej szerokości geograficznej. Rocznie do 20 tysięcy pielgrzymów przybywało tu na klasztornych parowcach. Sołowiecki klasztor, w tym dalekim północnym kraju, posiadał już wtedy własną radiostację, hydroelektrownię, stację meteorologiczną. Miał także szkołę i uczelnię teologiczną.

Koniec tym szczęśliwym latom Monastyru przyniosła rewolucja październikowa 1917 roku. Po wojnie domowej obiekt został zlikwidowany, jego majątek skonfiskowany, а budynki przejął SŁON Sołowiecki Obóz Specjalnego Przeznaczenia. Tu zsyłano kapłanów, oficerów-białogwardzistów, przeciwników politycznych nowej radzieckiej władzy. Sołowki zyskały mroczną sławę jednego z najstraszniejszych więzień na obszarze ZSRS.

Duchowe odrodzenie Monastyru Sołowieckiego rozpoczęło się w 1990 roku, kiedy to Święty Synod podjął decyzję o przywróceniu na Wyspach Sołowieckich siedziby klasztornej. W 1992 roku historyczno-artystyczny zespół Monastyru Sołowieckiego został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Wybudowano piękny hotel, zaczęto budować domki dla turystów.

Znowu każdego lata przybywają tu pątnicy z całej Rosji. Nie odstraszają ich ani nieprzyjazny klimat, ani nieprzebrane roje zamieszkujących tu komarów.