piramida Kukulkana

Chichén Itzá – to już ostatni punkt programu naszej podróży po Jukatanie. Dwie i pół godziny drogi autokarem z jedną dwudziestominutową przerwą (toalety i stragany). Jedziemy w głąb półwyspu. Za oknami monotonny krajobraz. Biała droga wśród marnawej, jednakowej dżungli (oni tu piszą regen wild).

Chichén Itzá, prekolumbijskie miasto Majów założone około 450 roku, największy swój rozkwit miało w XI wieku. W wieku XV zostało opuszczone, zapomniane, znikło w dżungli. Ruiny zaginionego miasta zostały odnalezione dopiero pod koniec wieku XIX. Odkrywcą był amerykański archeolog Edward Herbert Thompson. W 1885 roku przybył na Jukatan i mieszkając tu przez czterdzieści lat, prowadził badania, wykopaliska, gromadził artefakty.

Współczesna Chichén Itzá to miejsce, gdzie można obejrzeć największą liczbę zachowanych budowli Majów wznoszonych z białego kamienia. Piramidy, ruiny pałaców, obserwatorium astronomiczne, boisko sportowe. Majowie byli znani ze wspaniałej architektury, białych dróg, tzw. sacbe, łączących oddalone od siebie o dziesiątki kilometrów miasta. Do budowy dróg, tak jak i wznoszonych tu budowli, używano wapienia.

Jedną z głównych atrakcji miasta oraz powodem, dla którego Chichén Itzá w 1988 roku została wpisano na listę siedmiu cudów świata, jest znajdująca się na głównym placu piramida Kukulkana, czyli Pierzastego Węża, zwana również Zamkiem (El Castillo).

Na szczyt piramidy wiedzie z każdej jej strony 91 stopni. Łącznie jest ich 364, dodatkowym 365-tym stopniem jest jej górna platforma, na której wznosi się niewielka świątynka. Ta liczba stopni (365) to tyle, ile było dni w majańskim kalendarzu Haab.

W czasie równonocy wiosennej (21 marca) promienie zachodzącego słońca, padając na piramidę, tworzą na jednej z fasad grę światła i cienia sprawiającą wrażenie, że po jej schodach schodzi Kukulkan, Pierzasty Wąż, jeden z najważniejszych bogów majańskich. To on stworzył ludzi, a potem podarował im kukurydzę i czekoladę. W tym dniu zjeżdża tu najwięcej turystów.

W połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku archeologowie odkryli pod obecną piramidą kolejną, mniejszą piramidę, a w niej, w komnacie świątynnej, posąg Chaca Moola i pomalowany na czerwono tron w kształcie jaguara. Chac Mool to rzeźba przedstawiająca postać półleżącego mężczyzny z głową zwróconą w inną stronę niż reszta ciała i rękami umieszczonymi na brzuchu. Przypuszcza się, że fragment rzeźby przedstawiający brzuch był przeznaczony do składania ofiar z ludzkich serc.

Zwiedzanie Chichén Itzy zaczynamy od piramidy Kukulkana. Wchodzimy do wnętrza głównej piramidy i tunelem przechodzimy do tej drugiej, a w niej do świątynnej komnaty. Wspinamy się po 91 ogromnie stromych stopniach na szczyt głównej piramidy, oglądamy rozległą panoramę. Dla większości turystów zejście na dół było dużo trudniejszym przedsięwzięciem niż wchodzenie na górę.

Od 2004 roku nie mają już turyści wstępu do wewnętrznej piramidy, a od kilku lat zabroniono również wchodzenia na szczyt Kukulkan.

Dobrze zachowało się boisko do gry w piłkę (166 metrów długości i 68 szerokości), z kamiennym pierścieniem umieszczonym wysoko na murze i lożą dla gości honorowych. Na podstawie odnalezionych rycin i badań naukowców ustalono, że drużyny piłkarskie liczyły po 7 zawodników i grały kauczukową piłką. Piłkę można było odbijać biodrem, kolanem lub łokciem. Nie bardzo wiadomo, do czego miał służyć ten kamienny pierścień z wyrytym na nim rysunkiem pierzastego węża. Trafienie w otwór tą kauczukową piłką było raczej niemożliwe. Takie boiska odkryto i w innych miejscach, ale to jest największe.

Gra w piłkę była u Majów chyba tak samo ważna jak współcześnie. Wiadomo jednak, że była to gra rytualna, a nie rozrywkowa. Była odtworzeniem walki dnia z nocą, światłości z ciemnością i błaganiem bogów, by następnego dnia wzeszło słońce.

Kapitan drużyny zwycięskiej (tak uznaje większość antropologów) w nagrodę zostawał w specjalny rytualny sposób pozbawiany życia, a jego podobizna wyryta w kamieniu miała czcić jego sławę na wieki, jako że poświęcenie życia w kulturze Majów było najwyższym honorem oddanym przez człowieka bogom.

Za boiskiem znajduje się tzw. tzompantli, czyli ołtarz, na którym ustawiano czaszki z głów odciętych graczom. Obecnie można zobaczyć rzędy czaszek w formie kamiennych płaskorzeźb.

Boisko ma niesamowitą akustykę. Klaśnięcie w dłonie w jego centrum odbija się echem jakby kastanietów. Taka sama akustyka jest na placu przed piramidą.

Naprzeciwko zamku znajduje się Świątynia Wojowników, duża schodkowa piramida z ołtarzem ustawionym na szczycie schodów. Tuż obok Świątynia Tysiąca Kolumn. Ciągnące się daleko równe rzędy blisko siebie ustawionych kolumn. Zachowały się na nich resztki zdobiących je wykutych w kamieniu rysunków, a czasem resztki kolorowych farb.

Zwiedzamy obserwatorium astronomiczne… Jeszcze pozostała do odwiedzenia Sacred Cenote, Święta Cenote. Wędrujemy do niej białą drogą około pół godziny.

Półwysep Jukatan to wapienna równina, nie ma tu rzek ani strumieni, ale są liczne naturalne leje krasowe, nazywane cenotami. Odsłaniają ono lustro wody znajdującej się w głębi leja.

Sacred Cenoteto jeden z największych występujących tu lejów, ma 60 metrów średnicy. Jest otoczony stromymi klifami. Z platformy widokowej widać lustro wody znajdującej się 27 metrów niżej. Było to święte miejsce Majów, tu składano ofiary w czasie suszy, by przywołać deszcz. Stąd też, jak opowiadał Oskar, nasz wesoły przewodnik, odsyłano na śmierć dzieci niepełnosprawne, sieroty i ludzi po 52. roku życia. Jak mówił, Majowie dbali o to, by przy życiu pozostawały tylko dorodne jednostki.

Z dna tej cenoty wydobyto tysiące obiektów, takich jak wyroby ze złota, rzeźbiony jadeit, ceramika, wyroby z krzemienia, obsydianu, muszli, drewna, gumy, tkaniny, a także… szkielety dzieci i dorosłych.

Przed wyjazdem w powrotną drogę posiłek w restauracji. Dobre jedzenie, dużo owoców i dodatkowa atrakcja – występ taneczny dziewczyn i chłopaków z butelkami na głowach.

To była piękna wycieczka, chyba najpiękniejsza ze wszystkich dotychczasowych. Podobała się też bardzo Matyldzie, mojej bratanicy, wtedy sześcioletniej. Wspinała się dzielnie na szczyt piramidy i w przeciwieństwie do mego braciszka schodziła bez strachu na dół.

Rozmyślałam długo nad dziwnym losem tego okazałego i pięknego niegdyś miasta. Jak to się stało, że zostało porzucone? Co skłoniło jego mieszkańców do oddalenia się stąd? W jakim powędrowali kierunku? I cieszyłam się bardzo, że Pierzasty Wąż podarował ludziom czekoladę.

A teraz myślę, jakie mieliśmy szczęście, odwiedzając Chichén Itzę w czasach, kiedy jeszcze nie było tak wielu turystów i można było na nią wchodzić po wszystkich 91 stopniach.