Parę dni po powrocie z Jawy, Ewa (organizatorka wyprawy na Bali), po uzgodnieniach z naszym touroperatorem zaproponowała kolejną wycieczkę – wyjazd na wyspę Lombok. To wyspa oddalona od Bali o około 100 kilometrów. Z Bali na Lombok wodolotem, nocleg w hotelu i powrót również wodolotem. Koszt tej wycieczki ponad 100 $ bo same przeloty wodolotem to już prawie owe 100 dolarów. Bardzo by mi się podobała taka wycieczka, ale Majka stwierdziła, że nie będzie wydawała tyle pieniędzy. Pomyślałam, że przecież musi tu być jakiś inny sposób przemieszczania się między tymi wyspami. Przecież tubylcy zarabiający miesięcznie 40 $ nie będą pomykać tymi wodolotami. Namówiłam Majkę, żeby porozmawiała z kierownikiem hotelu.
Z rozmowy tej wynikło, że możemy popłynąć promem, z miejscowości odległej od Nusa Dua o około 60 kilometrów i on może dla nas zamówić taksówkę, która nas tam dowiezie. Prom wprawdzie płynie około 5 godzin, ale jest nieporównywalnie tańszy.
No to jedziemy. Dołączyła do nas jeszcze nasza wycieczkowa koleżanka, Grażynka. Następnym rankiem czekała na nas taksówka. Z Nusa Dua do portu w Padang Bai. Kręta droga wiodła nad morzem. Po godzinie byłyśmy już w porcie. Prom w krótce odpływa. Zdążyłyśmy kupić bilety.
Na promie pełno ludzi. W części zadaszonej, na rozłożonych na podłodze jakichś płachtach, siedzą kobiety. Przedostajemy się na część odkrytą, osłoniętą tylko brezentową plandeką rozwieszoną na słupkach. Między słupkami trzcinowe maty ocieniają pokład. Na pokładzie rozmieszczono w szeregach metalowe foteliki z kubełkowymi, pomarańczowymi, plastikowymi siedzeniami.
Rozsiadamy się w fotelikach. Prom wypływa w morze. Jest piękna pogoda. Majka zarządza odsłonięcie tych bocznych, rozwieszonych mat zasłaniających widoki. Ktoś usłużny wypełnia jej polecenie. Prom majestatycznie płynie, morze jest spokojne. Aż tu po godzinie, niespodziewanie spada ogromny deszcz. Ktoś czym prędzej opuszcza podniesione maty. Woda zalewa podłogę. Wszyscy siedzą w tych kubełkowych fotelikach z podwiniętymi nogami.
Ta tropikalna ulewa trwała jakiś czas, potem znów wyjrzało słońce. Do Lamber, portu na wyspie Lombok przypłynęłyśmy po pięciu godzinach. Tu w porcie czekały na podróżnych furmanki, ale też stała jakaś taksówka. A obok niej dwóch mężczyzn – kierowca i jego pomagier.
Zaproponowali, że nas zawiozą do hotelu. Wsiadłyśmy. Parę kilometrów od portu zatrzymali się na chwilę, wysiedli i zaczęli zmieniać tablice rejestracyjne. Trochę nam się zrobiło straszno, ale wsiedli z powrotem i już po niecałej godzinie dotarliśmy do Mataram. Mataram to stolica prowincji Nusa Tenggara i największe miasto na Lombok zamieszkiwane przez około 400 tysięcy mieszkańców.
Pierwszy niewielki hotel, oferowany nam przez taksówkarza, zupełnie nam się nie podobał. Następny też był raczej marny. Zamieszkałyśmy dopiero w trzecim, z dala od centrum, dużym, dwupiętrowym, w ogrodzie i nad samym morzem.
Poprosiłyśmy o pokój trzyosobowy. Kierownik hotelu pokazał nam piękny pokój na piętrze za 40 dolarów. Majka powiedziała, że możemy zapłacić 20. Nie chciał się na to zgodzić, ale na jej argument, że lepiej mieć 20 niż nic nie mieć, po krótkim namyśle wyraził zgodę i już po chwili przyniósł nam trzy białe ręczniczki namoczone w cieplej wodzie, żebyśmy mogły przetrzeć twarze po długiej podróży. Dowiedziałyśmy się potem, że oprócz nas mieszkało w hotelu jeszcze tylko dwoje ludzi.
Powiedziałyśmy w recepcji, że chcemy pójść zwiedzić centrum. Zaproponowali, że podwiozą nas samochodem. Tym sposobem po kilku minutach znalazłyśmy się na dużym placu.
Spacerowałyśmy po uliczkach, zaglądałyśmy do małych sklepików. W jednym sprzedawano wyroby artystyczne z kości. Kupiłam dwa maleńkie nożyki do przecinania papieru i misternie wyrzeźbioną muchę. Myślałyśmy o wynajęciu na jutro samochodu żeby pojechać gdzieś poza miasto. Pytałyśmy o ceny w dwóch wypożyczalniach.
W sklepikach, na uliczkach, było pusto. Byłyśmy chyba jedynymi turystkami. Kiedy powróciłyśmy na ten centralny plac podbiegło do nas trzech młodych ludzi. W rękach mieli wizytówki restauracji, każdy zapraszał do swojej. Jeden z nich mówił po angielsku i po francusku. Ten nam się najbardziej spodobał. Restauracja była w pobliżu naszego hotelu. Przyszłyśmy na kolację. Powitano nas radośnie. Do zamówionych dań, dostałyśmy gratis pyszny deser. Tego wieczoru byłyśmy tu jedynymi gośćmi.
Lombok nie jest wyspą tak licznie odwiedzaną jak Bali. Ten brak turystów to pora deszczowa, po zatem niedawno tu były jakieś rozruchy na tle religijnym. Mieszkańcy Lombok to w 80% muzułmanie. Mieszka też tu trochę hinduistów i trochę chrześcijan. Pozatem był to czas ramadanu to i nawet mieszkańców miasta trudno było się spodziewać w restauracjach.
Kiedy już byłyśmy przy deserze, pojawił się w restauracji chłopak, który nas tu zapraszał. Przysiadł się do naszego stolika. Pokazywał jakieś śmieszne sztuczki. Zaproponował, że jakbyśmy chciały to może nas jutro zabrać na wycieczkę samochodem. Cena, którą zaproponował była niższa niż koszt wypożyczenia samochodu. No to oczywiście chciałyśmy.
Następnego dnia zgodnie z umową już o 6 rano oczekiwał z kolegą pod hotelem. Kolega był kierowcą, a on nas zabawiał rozmową. Jechaliśmy za miasto piękną drogą. Mijały nas konne zaprzęgi, idące najczęściej boso muzułmańskie kobiety, z przysłoniętymi twarzami. Oglądałyśmy ryżowe pola wznoszące się tarasami na wzgórzach, przepiękne lasy.
Pierwszym przystankiem była fabryka ceramiki. Lombok słynie ze swoich ceramicznych wyrobów.
W tej fabryczce powstawały robione ręcznie, pokrywane brązową polewą, gliniane dzbany najrozmaitszych wielkości i kształtów. Niektóre oplatane szarym sznurkiem. Kupiłam 1 duży kielich i jeden opleciony sznurkiem dzbanuszek.
Drugim punktem naszej wycieczki był warsztat tkacki. Droga wiodąca przez las doprowadziła nas do małej wioski. Stały tu niewielkie domki, przed jednym z nich kwadratowy, kamienny, zadaszony taras. Na tarasie, na drewnianej podłodze, siedziała kobieta przy krosnach. Przyglądałyśmy się jej pracy. Po chwili Majka zgłosiła chęć samodzielnego wypróbowania, jak to się robi. Kobieta zaprosiła ją na taras. Majka zasiadła na jej miejscu i pod okiem tkaczki parokrotnie przeciągnęła czółenko między nićmi osnowy.
Obok tej tkackiej pracowni stał niewielki pawilonik, wykonany z plastikowej folii, a wewnątrz niego na pułkach leżały gotowe wyroby – tkaniny dekoracyjne. Bardzo piękne były te tkaniny. Majka i ja nabyłyśmy po jednej makacie. Moja w kolorach szarpści, brązu i niebieskości z figuratywnym motywem wisi teraz na ścianie mojej sypialni.
Na zakończenie wycieczki nasz przewodnik zaprosił nas na kawę do swojego domu. Powitała nas jego żona z maleńkim dzieckiem. Za chwilę na stoliczku przed domem pojawiły się trzy filiżanki. Gospodarze z powodu ramadanu nie mogli z nami tej kawy wypić.
Minęło południe, trzeba było wracać. Czekała nas pięciogodzinna podroż promem i jeszcze dojazd do Nusa Dua, a w tej szerokości geograficznej wieczorne ciemności zapadają bardzo szybko.
Nasz przewodnik z kolegą kierowcą dowieźli nas do portu. Do odpłynięcia promu było jeszcze trochę czasu. Przeszłyśmy się po bazarku w pobliżu promowej przystani.
Prom odpłynął około drugiej. Pogoda była piękna, słonecznie i sennie. Pasażerowie, którzy przyjechali na Lombok po zakupy, oddawali się drzemce siedząc lub leżąc na ławkach. I nagle chyba około czwartej, kiedy prom znajdował się na pełnym morzu, rozległ się dziwny dźwięk –pianie kogutów. To piały koguty pozawiązywane w płócienne węzełki, ustawione na podłodze promu. Zakupione na Lombok płynęły teraz ma Bali.
Do portu w Padang Bai prom przypłynął już w zupełnych ciemnościach. Ledwo zdążyłyśmy wysiąść, już stało koło nas kilku taksówkarzy. Wszyscy byli gotowi nas dowieźć w każde wskazane miejsce. Oferowane ceny były znacznie wyższe od tego, ile zapłaciłyśmy jadąc w tę stronę. W świetle marnej latarni trudno było nawet im się przyjrzeć. Dobrze oświetlony był znajdujący się w obrębie portu przystanek policji. W tej sytuacji wpadłyśmy na pomysł skorzystania z policyjnej opieki. Majka wytłumaczyła, że mamy jechać do Nusa Dua, ale jest ciemno i boimy się, i prosimy o wskazanie nam zaufanego taksówkarza.
Po chwili podjechała wezwana przez policjanta taksówka i koszt przejazdu był taki sam jak poprzednio.
Ta nasza samodzielna wycieczka na Lombok była przepiękna i na dodatek każdą z nas kosztowała (nie licząc kolacji i drobnych zakupów) tylko 20 dolarów.