Pisząc ostatnio o mojej współpracy z firmą Welet, wspomniałam o wycieczce do Tunezji.

Przypomniała mi się ta wyprawa z Janeczką Kumaniecką. Janeczki już dawno nie ma, a z tej Tunezji w pamięci niewiele mi pozostawało. Biało-niebieskie niewielkie domy, młody człowiek sprzedający w naszym hotelu bukieciki konwalii, piaszczyste białe plaże…

Na półce z albumami zdjęć robionymi przeze mnie w czasach sprzed fotografii cyfrowej odnalazłam dwa grube albumiki fotografii, do których nie zaglądałam być może od czasu ich utworzenia. Nie było tu żadnych opisów. Co? Skąd? Ale na szczęście wkładane były chronologicznie. I tak powoli, oglądając te stare fotki, robione marnym aparatem, przy wsparciu wujka Google, powstała tunezyjska foto-powieść.

Wczesnym popołudniem przyleciałyśmy na lotnisko w pobliżu Monastyru. Dalej autobusem do miejsca zakwaterowania w okolicach Susy. Zamieszkałyśmy w dużym hotelu w pobliżu plaży z dala od miasta. Była już jesień, po sezonie, w hotelu prawie nie było turystów. W recepcji nie powiedziałyśmy, że przyjechałyśmy razem. Przydzielono nam bez dopłaty pokoje jednoosobowe. Janeczka przywiozła ze sobą jakąś książkę do tłumaczenia i tym sposobem mogła spokojnie w dowolnym momencie zagłębiać się w pracę. Ja snułam się po plaży.
Odwiedzałyśmy z Janeczką Susę odległą o chyba cztery czy osiem kilometrów od naszego hotelu. W kawiarence pod palmami wypijałyśmy kawę. Przesiadywali tu starsi mężczyźni, paląc szisze. Tunezyjskie kobiety nie miały zwyczaju bywania w kawiarniach. W małej przydomowej restauracyjce, w której byłyśmy jedynymi klientkami, degustowałyśmy kuskus. Snułyśmy się po bazarze.

Któregoś dnia pojechałyśmy pociągiem do Monastyru na spacer po tym nadmorskim kurorcie.

Nasze biuro podróży starało się urozmaicać czas swoim klientom, organizując wycieczki. Pojechałyśmy więc na wycieczkę do Tunisu. Głównym jej celem był suk. To było moje pierwsze spotkanie z prawdziwym wspaniałym wschodnim bazarem. Patrzyłam oczarowana na stragany pełne kolorowych świecidełek, barwnych tkanin, dywanów, pięknej ceramiki… Potem było muzeum, spacer po mieście i Sidi Bou Said.

Sidi Bou Said, przepiękne, romantyczne miasteczko i niewielki port, to dzielnica Tunisu zamieszkana przez artystów. Wśród zieleni i barwnych ogrodów niewielkie białe domy z niebieskimi okiennicami i drzwiami. Zadziwiające było to, że wszystkie te okiennice i drzwi, a też kraty, daszki, barierki balkonów były w jednakowym niebieskim kolorze, jakby pomalowane farbą zaczerpniętą z jednego kubełka.

W tym wpisie umieszczam galerię zdjęć z Tunisu i Monastyru. W następnym będzie opowiastka ilustrowana z dwudniowej wycieczki w głąb Tunezji.

Ciekawe, czy po tych dwudziestu paru latach te zwiedzane przez nas miejsca są takie same?