Nadchodziło lato, a ja od prawie dwóch lat, od czasu, kiedy rozstałam się z Mieciem oraz ze szkolnictwem, nie byłam na wakacjach. Miałam zaproszenie od przyjaciół przebywających w RFN-ie, ale kolejki do niemieckiej ambasady były długie i wielodniowe, a ja pracowałam w galerii. Gdybym wzięła urlop na stanie w kolejce, nie starczyłoby mi urlopu na sam wyjazd.
Wędrując bezmyślnie Marszałkowską, w oknie wystawowym PTTK-u (Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze) zobaczyłam niewielkie ogłoszenie „Wczasy w Bułgarii”. Weszłam, żeby się dowiedzieć, i okazało się, że wyjazd do Pomorie byłby już w przyszłym tygodniu i że jest jeszcze wolne miejsce.
Zdecydowałam bez dłuższego namysłu: –Jadę. – Zarezerwowałam miejsce.
W galerii otrzymałam zgodę pani kierowniczki na mój dość nagły urlop. Pozbierałam szmatki do chodzenia na plażę i jakieś niekoniecznie mi już potrzebne, które może uda się sprzedać. Dokupiłam, na wszelki wypadek, kilka pudełeczek kremu Nivea (krem Nivea był w Bułgarii chodliwym produktem i rodzajem twardej waluty), żeby mieć ewentualną rezerwę finansową (wymiana złotówek na pieniądze innych krajów była ściśle reglamentowana). Zapakowałam walizkę i byłam już gotowa do wyjazdu.
Podróż pociągiem trwała całą noc i kawałek poranka. Potem jeszcze trochę autobusem. W Pomorie, na autobusowym przystanku, pilot zaczął rozdzielać kwatery. Najpierw przydziały otrzymywały rodziny, potem nerwowo zgłaszające się pary, wyrażające chęć zamieszkania wspólnie. Ja byłam sama, o czym powiadomiłam pilota jeszcze w czasie podróży pociągiem, więc czekałam cierpliwie na moją kolej. Wreszcie na chodniku oprócz mnie zostały dwie dziewczyny i młody człowiek. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy pilot oznajmił, że została już tylko jedna kwatera, a w niej dwa pokoje dwuosobowe, i dodał, wskazując na dziewczyny: „To panie zamieszkają razem, a pani z tym panem”. Pani, czyli ja. Zaprotestowałam zdecydowanie. Mówiłam, że jestem sama i że mogę mieszkać z drugą osobą, ale było to chyba oczywiste, że będzie to kobieta. I że w tej sytuacji żądam znalezienia dla mnie innej kwatery.
Pilot obiecał załatwić kwaterę, a na razie zwrócił się do dziewczyn z propozycją, żeby mnie tymczasowo przyjęły do swego pokoju. Na szczęście wyraziły zgodę. Jak się później okazało, nie udało się biedaczkowi tej kwatery dla mnie załatwić i tak cały turnus wczasowy przemieszkałam w trzyosobowym pokoiku.
Krysia (moja imienniczka) i Janeczka były laborantkami z „Polfy”. Janeczka, szczupła, wysoka brunetka, Krysia, niewysoka blondynka, bez zęba na froncie. Do Bułgarii przyjechały po raz drugi, głównie w celach handlowych. Janeczka po prostu chciała dorobić bez konkretnych planów. Krysia miała plan starannie obmyślony. Za zarobione pieniądze wstawi sobie ząb, a jak jej mąż wyjdzie z więzienia, to się z nim rozwiedzie i znajdzie innego.
W niewielkim domku, na piętrze, były dwa małe pokoje dla gości. W naszym już czekały trzy łóżka ustawione równolegle do okna. Weszłam pierwsza i zajęłam łóżko przy oknie. Janeczka umieściła się pod ścianą, a Krysia pośrodku. Ledwo weszła, rozłożyła się na tym środkowym łóżku i wyciągnęła papierosy. Zaproponowałam, żeby w pokoju nie palić.
– Nie po to przyjechałam na wczasy, żebym miała nie palić w łóżku ̶ oznajmiła.
No cóż, to one świadczyły mi uprzejmość. I tak, na szczęście, chociaż Janeczka była niepaląca.
Na drugi dzień tuż po śniadaniu wyruszyłyśmy nad morze, na plażę. Dziewczyny taszczyły ze sobą torby z towarem. Handel prywatny był w Bułgarii absolutnie zakazany. Jedynym miejscem na sprzedawanie przywiezionych towarów były solaria, bo tam milicja nie miała prawa wstępu. Solarium damskie w Pomorie, czyli „ewin płaż”, było trochę oddalone od brzegu morza i otoczone blaszanym płotem. Wewnątrz, na drewnianych podestach dość gęsto rozstawionych, leżały sobie gołe baby otoczone oferowanym towarem. Co pewien czas pojawiały się tu kobiety w kostiumach kąpielowych – klientki. Szczególnie malowniczo na tym dziwnym targowisku prezentowały się muzułmanki spowite w chusty i długie kolorowe suknie.
Moje pokojowe koleżanki wzięły się natychmiast do opalania i do roboty. Zdecydowały, że nie będziemy chodziły na obiady, bo to strata czasu, i pozostaniemy przy śniadaniach i kolacjach. Obiadów się nie straci, bo w restauracji otrzymałyśmy talony na obiady, które można będzie sprzedać. Ten pomysł wydał mi się sensowny.
Następnego dnia nie wybierałam się na plażę, bo wczorajsza dawka słońca jak na początek i tak już była za duża. Dziewczyny jednak nie miały zamiaru odpuścić. Kiedy dowiedziały się, że ja zostaję w miasteczku, wpadły na pomysł, że w ramach spacerów mogę się zająć sprzedażą talonów obiadowych. Wręczyły mi talony i jeszcze pan Zbyszek, sąsiad z drugiego pokoju, dorzucił swoje. Ustaliliśmy, ile trzeba za nie wziąć i podobno facet z kiosku z gazetami kupuje te talony, ale trzeba uważać, żeby milicja nie zwinęła, bo oprócz utraty talonów może być dodatkowa kara.
Wyruszyłam w miasteczko. Przy budce z gazetami ciągle ktoś sterczy. Co oddali się jeden, pojawia się drugi klient czy znajomek. Przechadzam się tam i z powrotem. O dwunastej budka się zamyka, no cóż, może uda się, jak wróci po sjeście. W miasteczku zamarł wszelki ruch. Idę pustą uliczką. Niespodziewanie pojawia się przede mną młody chłopak ubrany jedynie w jakieś jasne szorty i sandały. Podchodzi i pyta: „Tałony masz pradać?”.
Mówię, że mam, i podaję cenę. Zgadza się bez targowania. Daję mu talony, on mi wręcza żądaną sumę i oddala się pośpiesznie. Jeszcze raz przeliczam pieniądze i z przerażeniem stwierdzam, że to nie są bułgarskie lewy, tylko greckie drachmy, których wartość w porównaniu do lewa jest dziesięć razy mniejsza. Nie zorientowałam się od razu, bo i lewy, i drachmy mają napisy cyrylicą.
Obejrzałam się natychmiast, ale ulica już była pusta. Oszust po prostu się rozpłynął.
Jedną pociechą w tym feralnym dniu było to, że się przynajmniej nie spaliłam słońcem, co przydarzyło się nieszczęsnej Krysi. Leżała teraz na łóżku kompletnie czerwona. Poszłyśmy z Janeczką po zakupy. Nakupiłyśmy kefiru na okłady, ale kefir na skórze Krysi natychmiast przemieniał się w gęsty twarożek. No cóż, trzeba było udać się do apteki po lek przeciw oparzeniom. Krysia była wściekła. Nie dość, że przez następne dwa dni nie było mowy o pójściu na plażę, a więc przerwa w handlu, zmarnowany czas, to jeszcze, na te leki, utrata ciężko zarobionych pieniędzy.
W tej smutnej sytuacji, żeby pokryć straty koleżanek i pana Zbyszka, wzięłam się i ja do handlu, do wyprzedaży kremów Nivea, nadmiaru kosmetyków oraz bardziej i mniej niepotrzebnych ubranek.
Lepiej sprzedawało się na plaży w Sozopolu, bo tam „ewin płaż” przylegał do morza i przez to większa była klientela, bo oprócz kobiet wchodzących swobodnie na teren solarium drogą morską przybywali po zakupy mężczyźni.
Udało mi się spłacić honorowe długi, a nawet za pozostałych trochę lewów kupiłam zielono- brązowy jedwab na sukienkę i olejek różany. Ten jedwab, olejki różane i ceramika zdobiona regionalnymi motywami to właściwie były jedyne rzeczy, jakie w owym czasie można tu było kupić, bo w kraju, producencie warzyw i owoców, na straganach nie było ani owoców, ani pomidorów. Moje współmieszkanki nie nastawiały się na zakupy żadnych bułgarskich produktów. Skoncentrowały się jedynie na zakupie amerykańskiej waluty, oczywiście ze źródeł nieoficjalnych.
Z Janeczką nawet się zaprzyjaźniłam. Chodziłyśmy razem na plażę, na spacery po kolacji. Janeczka miała niezwykły talent zaprzyjaźniania się naprędce z kelnerami z przyplażowych barków i zdobywania dla nas, bez obciążeń finansowych, napojów lub drobnych przegryzek.
Krysia, zawsze powolna, rozlazła, przemieszczała się na ogół własnymi drogami.
Te dwa tygodnie bułgarskich wakacji w trzyosobowym pokoju wspominałam potem trochę jak wycieczkę do nieznanego mi świata. Świata dziewczyn bez żadnych ambicji, żyjących po prostu zwykłym codziennym dniem.
Pomorie współcześnie to jeden z większych kurortów czarnomorskich, znany ośrodek sanatoryjno-leczniczy. Są tu nadmorskie plaże ze specyficznym czarnym piaskiem, a istniejący tu mikroklimat i właściwości błota z pobliskiego jeziora działają zbawiennie przy wielu schorzeniach. Na kuracjuszy i turystów oczekują tu piękne hotele i najrozmaitsze atrakcje.
Pomorie, które pamiętam, nie było miejscowością zbytnio rozrywkową. Nie było tu jeszcze tych wielkich hoteli, brakowało kawiarenek, sklepików z pamiątkami. Jedynym miejscem, gdzie wieczorem można by potańczyć, była restauracja w niewielkim hotelu, do którego chodziłyśmy na posiłki. Ale też nie bardzo było z kim tu tańczyć, a i trzeba by było jeszcze zapłacić za konsumpcję.