Wyspa Zajęcza, Sołowki

Masza, opiekunka turystów na Wielkiej Sołowieckiej, zaproponowała wycieczkę statkiem na Wyspę Zajęczą. Osoby chętne mają się spotkać z nią o 10:40 przed jej biurem. Część naszej „pielgrzymkowej grupy” zjawiła się punktualnie. Masza poinformowała nas, że ceny biletów na statek dla „inostranców”, czyli cudzoziemców, są dwukrotnie droższe, więc żeby potanić koszty wycieczki, mamy wyglądać jak tubylcy, bez jakichś ekstrawagancji odzieżowych. Przyjrzała się wszystkim starannie. Ance zaleciła zdjąć kolorową chustkę, Irence ciemne okulary w zbyt eleganckiej oprawce. Następnie przykazała nic nie mówić po polsku, a też i nie za bardzo po rosyjsku, bo rozpoznają po akcencie. Bilety ona kupi sama i wszystkim rozda.

W przystani czeka już grupa rosyjskich turystów. Przypływa nasz statek, dużo lepszy od „Anny Marii”, którą płynęliśmy tu z Kiemu. Najpierw wchodzą Rosjanie, głośno rozmawiając, potem my, w milczeniu…

Odpływamy. Chamski marynarz ryczy, żeby nie stać po jednej stronie stateczku i czytać wywieszony regulamin.

Jest zimno i mglisto, wieje wiatr. Nad statkiem pojawiają się mewy. Ktoś rzucił im kawałek chleba. Teraz już wszystkie towarzyszą nam w tej podroży.

Rejs trwa 40 minut. Wyspa Zajęcza ma zaledwie 1,25 kilometra kwadratowego. Nie ma tu drzew, ziemię pokrywa tundra, gdzieniegdzie widać białe kwiatki – to właśnie kwitną karłowate jarzębiny.

Atrakcją turystyczną wyspy są tajemnicze kamienne kręgi – labirynty sprzed tysięcy lat. Zbudowane są z głazów ułożonych na ziemi tak, że tworzą spirale. Jest tu ich 13. Każdy ma tylko jedno wejście, które jest zarazem wyjściem. Najmniejszy krąg ma średnicę około sześciu metrów, a największy aż 25,4 metra.

W XVI wieku na tę małą, bezludną wyspę przybyli mnisi. Przybył tu też Piotr Pierwszy i to on nakazał przywóz materiałów do budowy cerkwi. W ciągu dwóch miesięcy zbudowano niedużą cerkiewkę, dom, w którym zamieszkali mnisi, kuchnię i głęboką piwnicę. W piwnicy mnisi przechowywali lód. Latem studnie tu wysychają i wodę słodką uzyskiwano z lodu. Mnisi wybudowali zatoczkę otoczoną kamiennym murem. Mnisi nie naruszyli labiryntów. Kamienie na ten mur przywozili pielgrzymi. Z tych kamieni ułożyli też trzy krzyże. Miały one tę wyspę ochrzcić czy też uświęcić. W zatoczce reperowano łodzie.

Przed ewentualnym najazdem obcych wyspę chroniły sztuczne mielizny i różne przeszkody wybudowane przez mnichów, i tylko mnisi znali drogę, którą dało się do portu wpłynąć.

W czasach, kiedy na wyspie Sołowieckiej wybudowano łagier, na Zajęczej powstał karny łagier dla kobiet. Zajmowały się one piłowaniem drewnianych krzyży, które przez lata zwozili tu pielgrzymi. Drewno z tych krzyży przeznaczone było na opał, na Sołowiecką.

Tajemnicze kręgi budziły zainteresowanie sowieckich władz. Ich badaniem zajmowali się dwaj naukowcy łagiernicy, ale wszystkie ich notatki zabrano do Moskwy i nic o nich nie wiadomo.

Spacer po wyspie trwał niecałe trzy godziny. Oglądaliśmy cerkiewkę, kamienne kręgi, kamienne kurhany… Po wyspie spaceruje się po rozłożonych drewnianych podestach. Chronią one przed zniszczeniem typowej dla tundry roślinności.

Nie była to radosna wycieczka. Ani przez chwilę nie wyjrzało słońce. Momentami siąpił drobny deszczyk, dmuchał wiatr i… opowieści przewodnika… Trudno było sobie wyobrazić te nieszczęsne kobiety wśród porąbanych krzyży, w tym ponurym, okrutnym miejscu…