Na fotografii: dziadek Michał, babcia Weronika, mama, Nadzia (na drugim planie), no i JA

Urodziłam się przed wojną, w Wilnie (wtedy jeszcze polskim mieście) w szpitalu na Alei Róż.

Z tych przedwojennych czasów zostały mi tylko w pamięci:  sylwetka dziadka Michała w długim czarnym płaszczu – dziadek zmarł niewiele przed wojną; piesek babci imieniem Muszka i nakręcany motocykl – zabawka, którą otrzymałam od mego ojca chrzestnego – Karolka, przyjaciela taty.

Karola Stefanowskiego zamordowano w Katyniu.

Po śmierci dziadka Michała i tuż przed urodzeniem się mojej siostrzyczki Irenki, rodzice wraz z babcią i Nadzią – niedawno zatrudnioną przez tatę opiekunką do dzieci – przenieśli się do wynajętego mieszkania w domu na przedmieściach, z dużym ogrodem pełnym krzewów róż, krzaków agrestu, malin, porzeczki, a przy płocie siatkowym, gęsto obrośniętym dzikim winem, rosła piękna jarzębina… I tu przebiegało moje wojenne dzieciństwo.

Dom na ulicy Jasnej na Zwierzyńcu był piękny: biały, ozdobiony trzema kulami umieszczonymi na dachu nad balkonem. Zamieszkaliśmy na pięterku z tym balkonem.

Parter, obszerne, wielopokojowe mieszkanie, zajmował właściciel – pan Dziewczopolski – samotny, podobno bardzo zamożny, podobno miał też cztery domy w Kłajpedzie (był garbaty, a przez to stanowił postrach wszystkich dzieci).

Na podwórku za domem rezydował Flok – pies właściciela – duży, żółty, z zawiniętym ogonem, w dzień na długim łańcuchu. Z powodu tego Floka babcia musiała się rozstać ze swoją Muszką – brązowym ratlerkiem, oddano ją w dobre ręce. Z nami przeprowadził się tylko kot.

Irenka urodziła się 10 dni przed wojną. Byłam bardzo niezadowolona, że to siostrzyczka, bo ja właśnie chciałam mieć braciszka… Poszłyśmy z babcią do szpitala odwiedzić mamę i obejrzeć siostrzyczkę. Na sali pełnej noworodków była tylko jedna dziewczynka – moja siostrzyczka – i sami chłopcy (bo jak mówią – przed wojną to chłopcy się rodzą). Zdecydowałam, że niech już będzie ta nasza…