
A na balkonie naszego domu babcia Weronika, mama oraz ja
Tata miewał prorocze sny… Parę dni przed wojną śniła mu się uciekająca kobieta z dziećmi…
No i sprawdziło się. Ogólne przerażenie… Mobilizacja… Tata – oficer rezerwy (był obserwatorem balonowym) – został wyreklamowany z wojska, bo pracował w radiostacji…
17 września 1939 roku do Wilna wkroczyli bolszewicy.
28 października 1939 roku decyzją z Moskwy część Wileńszczyzny została włączona do Litwy.
Do Wilna zaczęli zjeżdżać Litwini, pojawiła się litewska policja. Zakazano rozmawiania po polsku na ulicach. Policjanci wystrojeni w ozdobne czapki z pióropuszem (nazywani „kałakutas”, co po litewsku znaczy „indyk”), uzbrojeni w gumowe pałki, bili tymi pałkami po nogach, kasując tym prostym sposobem polskie uliczne rozmowy. Tata pośpiesznie uczył się litewskiego…
W moim trzyletnim życiu zaszły też pewne zmiany. Mieszkanie pana Dziewczopolskiego zostało w większości zajęte przez dwie litewskie rodziny – Pana Lepusa z żoną, kontrabasistę rozpoczynającego pracę w wileńskiej filharmonii oraz małżeństwo z małą córeczką imieniem Mildutie. Tym sposobem uzyskałam koleżankę do zabaw w ogrodzie. Pies Flok, którego się bałam, został deportowany na wieś (dwukrotnie starał się powrócić).
To oddalenie Floka i pojawienie się koleżanki było dla mnie wyraźną korzyścią z rozpoczęcia wojny. Mama Mildutie mówiła po polsku, ułatwiało to znacznie porozumiewanie się z koleżanką, a ja się błyskawicznie nauczyłam litewskiego i mówiłam ze świetnym akcentem, chociaż to jest dla Polaków trudny język.
W tym czasie zainaugurowałam, z dużym rozmachem, życie kulturalne.
W Wilnie rozpoczęła występy litewska opera. Tata, miłośnik teatru, postanowił obejrzeć Fausta i zabrać na to przedstawienie mamę i starszą córeczkę. Zdaniem mamy byłam zdecydowanie za mała na odbiór spektakli operowych, ale tata postawił na swoim.
Spektakl był w języku litewskim, siedziałam absolutnie zachwycona, wcale mi nie przeszkadzało że nie miałam pojęcia, co oni tam śpiewają. Zapamiętałam na zawsze wkroczenie na scenę Fausta – starca w długiej fioletowej szacie – i pojawienie się na ścianie portretu Małgorzaty, w zielonkawej poświacie…
W czerwcu 1940 roku nastąpiła aneksja Litwy przez ZSRS, a Wilno stało się stolicą tej naprędce utworzonej Republiki.
Te nagłe zmiany państwowości Wileńszczyzny miały swoje śmieszne uciążliwości: pan Dziewczopolski ledwo zdołał przemalować na czerwono biały kij od polskiej flagi, przystosowując go do flagi radzieckiej, a tu już trzeba było przemalować kij na żółto, żeby pasował do flagi litewskiej – żółto-czerwono-zielonej. Desperacko wywiesił litewską na czerwonym kiju. Wkrótce pojawił się policjant i nakazał: – Zmień ta pałka! – Ja nie mogę, ja nie mogę codziennie przemalowywać tych kijów! – zakrzyknął pana Dziewczopolski.
Chyba pod koniec 1940 roku ruszyły aresztowania.
Celem aresztowań była polska inteligencja. Aresztowano też tatę. Przyszli o czwartej rano, zrobili pobieżną rewizję i zabrali tatę. Znalazł się w więzieniu na Łukiszkach (więzienie to prosperuje i współcześnie). Umieszczono go w pojedynce bez możliwości jakichkolwiek zajęć. Zaczęły się niekończące się przesłuchania nie wiadomo co mające wyjaśnić czy udowodnić… Przesłuchania na ogół nocą… Po miesiącu tej pojedynki przeniesiono tatę do wspólnej celi. Podobno uratowało go od tej pojedynki to, że strażnik podglądający przez „lipko” (wizjerek umieszczony w drzwiach) zobaczył, jak tata stoi na głowie (tata zajmował się przed wojną gimnastyką przyrządową) i uznano, że zwariował, więc nie było sensu trzymać go dalej w pojedynczej celi.
W celi zbiorowej siedziało około 20 mężczyzn – lekarze, profesorowie, nauczyciele, inteligencja…
Nikt nie wiedział, za co został aresztowany, jak długo będzie jeszcze przebywał w tym więzieniu. Nie było żadnych procesów, żadnych kontaktów z rodzinami, nie doręczano listów. Były tylko przesłuchania. Nikt nie wiedział, co może go spotkać dalej. Tatę, zupełnie niespodziewanie, wypuszczono po pół roku. Wypuszczono jeszcze paru. Pozostałych podobno wywieziono w głąb Rosji…
Ja miałam bardzo bojowy okres ruski. Mieszkałam w Białymstoku. Gdy zaczęto znajomych rodziców wywozić na Syberię tato zdecydował o ucieczce przez zieloną granicę. Świetnie pamiętam tę granicę- to drewniany szlaban z odłażącą białą farbą i kilku ruskich pilnujących. Do tego szlabanu dwie kolejki: w jedną stronę inteligencja, policjanci, w drugą Żydzi, komuniści. Gdy dostali jakąś łapówkę na krótko otwierali szlaban i kilka osób z dwóch stron przechodziło( to wiem od mamy ). Tak się złożyło, że ja z mamą przeszłam a przed tatą zamknięto szlaban. Mama zdezorientowana w panice chciała wrócić do taty ale ja zaparłam się i zaczęłam wrzeszczeć. Wtedy jeden z ruskich wydarł się na mnie a ja ze strachu się posikałam. Drugi taki fragment to leżymy w bruzdach na jakimś polu (śniegu nie było ale ziemia była zamarznięta) a nad nami lecą samoloty, zrzucają bomby, huk wybuchów a w oddali na niebie wielka łuna. Mama mówiła, że to paliła się Hajnówka. Wtedy też się wystraszyłam. Rodzice mieli tylko plecaki z najpotrzebniejszymi rzeczami. Ja miałam w małym plecaczku lalkę a z przodu przytroczonego misia, jak się okazało nafaszerowanego złotymi rublami o czym oczywiście nie wiedziałam. W ten sposób na końcu wędrówki stałam się warszawianką. Przepraszam jeśli przynudziłam.