
Wybory w PRL poprzedzała starannie przemyślana i przygotowana kampania wyborcza. Na ulicach miast i miasteczek rozklejano plakaty zachęcające do udziału w wyborach, do popierania jedynie słusznie wskazanych kandydatów. Produkowano niezliczone ilości propagandowych broszur. Wprawdzie brakowało papieru na druk książek, a nawet podręczników szkolnych, ale cóż, naród trzeba było przecież uświadomić. Wyruszały w Polskę rzesze agitatorów, organizowano wiece przedwyborcze, festyny, zespoły ludowe zawsze były w tle przemawiających, rozdawano kiełbaski… Polskie Radio, jedyna w kraju rozgłośnia, a później Telewizja oferująca telewidzom tylko jeden kanał uświadamiały codziennie obywateli, w jak pięknym i wspaniałym żyjemy kraju, jak będziemy podążać jedynie słuszną drogą do socjalizmu, jak wspaniale rozwija się nasza gospodarka, jakim szczęściem dla rolnika są PGR-y i jak osiągniemy absolutny dobrobyt i wieczną szczęśliwość pod przywództwem najwspanialszej siły narodu – Partii. Wszystko to po to, by do urn wyruszyli gremialnie polscy obywatele. By jednomyślnie wybrali jedynie słusznie wskazanych kandydatów Frontu Jedności Narodu – jedynej słusznie zbudowanej w 1952 roku koalicji trzech partii: PZPR, ZSL i SD, popieranej jednomyślnie przez związki zawodowe.

Ordynacja wyborcza nie odbiegała zbytnio od przedwojennej – głosowało się na listy kandydatów, a że była to tylko jedna lista, nie miało to wielkiego znaczenia. Nie dopuszczono, by wrogie siły, obrzydliwi „wrogowie ludu”, mogły zakłócić ten piękny wyborczy czas. Nad wszystkim „dyskretnie” czuwały Służby Bezpieczeństwa.
Wybory w 1952 roku, trzy miesiące po uchwaleniu nowej „ludowej konstytucji”, przygotowano niezwykle precyzyjnie, tak by obywatele nie mieli stresujących rozważań przy urnach – na listach wyborczych znalazło się dokładnie tylu kandydatów, ilu należało wybrać.
Tym samym czas przedwyborczy był czasem spokoju, czasem bez irytujących przedwyborczych debat, rozważań, czy iść, czy nie iść, na kogo oddać swój jedyny samodzielny głos, którą z czterech koalicji popierać, komu zaufać, kogo słuchać, a komu nie dowierzać. A cisza przedwyborcza była po prostu prawdziwą ciszą, nawet nie było za bardzo sposobu ani potrzeby, żeby ją łamać.

Jakież proste i piękne było wtedy życie. Szczęśliwy naród stawiał się do urn niemal w 100%, a może czasem i więcej, w obawie, że skutkiem niepójścia na te, może nieco dziwne, wybory może pozbawienie awansu w pracy, pominięcie w nagrodach, niedostanie wczasów, talonu na samochód, paszportu czy choćby wkładki paszportowej umożliwiającej wyjazdy do demoludów, czyli krajów demokracji socjalistycznej. Dla ilustracji tego aberracyjnego myślenia o wybieraniu przytoczę prawdziwe wydarzenie, które miało miejsce wprawdzie dekadę później, ale odzwierciedla sytuację. Hania Szymkiewicz miała kłopot z odbiorem opłaconego już mieszkanka spółdzielczego. Urząd miejski odmawiał przez miesiące wydania jakiegoś dokumentu. Poszła tam i oświadczyła tonem apodyktycznym, że jeżeli nie dostanie właściwego zaświadczenia, to ona nie pójdzie na wybory. Następnego dnia odebrała opatrzony czerwonymi pieczątkami papier…
Wybory były potrzebne dla legitymizacji władzy, którą sprawował Pierwszy Sekretarz Partii ze swoim Biurem Politycznym poprzez nominatów partyjnych: Prezesa Rady Ministrów (Morawiecki) i ministrów (etatowych partyjnych czynowników). Najwyższa Izba Kontroli była obsadzona przez Partię, Prokuratura przez Partię, sądy były kontrolowane przez partyjnych prezesów sądów rejonowych, przedsiębiorstwa państwowe zarządzane były przez partyjnych nominatów, a ci zawsze mieli partyjnego „spowiednika”, sekretarza lokalnej komórki partyjnej, kontrolującego ich działania.
Odpowiednikiem prezydenta w PRL była Rada Państwa wybierana przez Sejm, mogąca wydawać dekrety z mocą ustaw i pełniąca funkcję Sejmu między sesjami zwoływanymi przez wspomnianą Radę Państwa.
Sejm jako fasada demokracji szybko i sprawnie, bez zbytnich dyskusji, przegłosowywał, co było do przegłosowania, to znaczy to, czego zażądał organ kierowniczy PRL, jedynie słuszna partia wyznaczająca Prawo i oczywiście Sprawiedliwość w kraju.
W ten sposób gospodarka była szalenie efektywna, dostęp do dóbr dla świata pracy był pełny, wczasy FWP, parowozy (i konie z Janowa) taniały.
Nie można odmawiać dobrych chęci Gomułce czy Gierkowi, tyle że kryteria przynależności są całkowicie sprzeczne z kryteriami efektywności. Każda niekontrolowana władza musi doprowadzić do wypaczeń, bo do takiej władzy kleją się jak muchy do miodu cyniczni głupcy. Każdy, kto przemawiał, odpowiednio interpretując wpadki i niedociągnięcia oraz afery gospodarcze, a także sławiąc Pierwszego Sekretarza oraz Partię, miał otwartą drogę do kariery bez względu na umiejętności.
Partia PRL wyhodowała rzeszę swoich Macierewiczów, Misiewiczów, Morawieckich, Suskich, Sasinów i Selinów, wspieranych przez profesorów takich jak Gliński czy Legutko, oraz bojowe kobiety jak trzy Beaty reprezentujące Polskę europarlamentarzystki wraz z sabotażystką powszechnej edukacji Zalewską.
Cztery początkowe lata epoki Gierka były okresem entuzjazmu i rozkwitu PRL, cztery następne lata pokazały, że monowładza zawsze prowadzi do rozpadu, a długi trzeba płacić. Partyjni misiewicze z ziobrami i jakimi doprowadzili do stanu zgnicia ustroju i jego samozawalenia.
Szkoda, że trzeba było czekać aż tak długo. Szkoda, że możemy za tydzień znaleźć się w ponurej „powtórce z rozrywki”. No cóż, jak przedtem, tak i teraz Rosja rządzi.
Fotografie znalezione w sieci