Koledzy z Szkoły Technicznej w Wilnie (od prawej – Tata, trzeci Borys)

Pan Borys był przyjacielem naszego Taty. Razem pobierali nauki w Państwowej Szkole Technicznej w Wilnie w latach 1922-1932.

Pamiętam jego pierwsze odwiedziny w naszym nowo wynajętym mieszkaniu w Wilnie na ulicy Jasnej. Był piękny słoneczny dzień, pan Borys bawił się ze mną na balkonie i pokazał mi sztuczkę. Rozpostarł dłoń, pokazując wszystkie palce, a potem schował kciuk w środku dłoni i pokazując cztery palce, powiedział, że już nie ma jednego. A ja na to rozpłakałam się rzewnie, miałam wtedy trzy lata.

Pan Borys dzielił z Tatą zamiłowanie do sportu. Tyle że Tata kierował się ku gimnastyce siłowej, a pan Borys był znakomitym pływakiem.

Pan Borys przed wojną fascynował się Krajem Rad, ideami komunizmu, jak zresztą wielu młodych ludzi w tamtym czasie, więc kiedy wybuchła wojna, wyruszył w drogę do Moskwy gotów wesprzeć radzieckie władze. W Wilnie pozostała jego mama. Przez całą wojnę nie miała wiadomości o synu. Czasem spotykała się z naszą Babunią. Do Polski po wojnie nie wyjechała, mając nadzieję, że syn powróci i ją w tym Wilnie odnajdzie.

No i powrócił. Zamieszkał w Warszawie i rozpoczął pracę w biurze projektów na Barbary. W biurze specjalizującym się w budowie fabryk na eksport.

Budował więc Borys Głuszenko zakłady taboru kolejowego w Wietnamie Północnym, w Korei Północnej, cukrownie w Albanii, w Iraku…

Kiedy nas odnalazł w Warszawie, ku wielkiej radości naszej rodziny, często przychodził na pogawędki w chwilach wolnych od dalekich służbowych podróży. Czasem wręczał drobne prezenty przywiezione z tych podróży. Przychodził i snuł opowieści o krajach egzotycznych, o których wtedy niewiele się wiedziało i nie miało się żadnej szansy pojechać.

Opowiadał też wiele o swoich losach z czasu wojny w Kraju Rad. No cóż, towarzysze sowieccy nie byli skłonni uwierzyć w jego dobre intencje, w jego fascynację tym wspaniałym ustrojem, i możliwie szybko postarali się wyleczyć go z tych zachwytów. Został aresztowany, oskarżony o szpiegostwo i zesłany do jakiegoś łagru na północy. Jesienią wraz z paruset więźniami znalazł się na barce ciągnionej przez holownik mający ich zawieźć do miejsca przeznaczenia. Barka płynęła powolnie. Tego roku zima rozpoczęła się dosyć wcześnie. Rzeka zaczęła zamarzać, a do celu podróży było jeszcze daleko. Załoga holownika i strażnicy zdecydowali, że trzeba czym prędzej wracać. Porzucili więc barkę na brzegu rzeki i odpłynęli. Borys widział, jak silni, zdrowi mężczyźni umierali z mrozu i głodu. On przetrwał z kilkunastoma innymi do przybycia − na saniach po zamarzniętej rzece − pomocy. Załoga wraz z ochroną nie zyskała wiele, po prostu ich rozstrzelano.

Była też opowieść o ucieczce z łagru, o błąkaniu się po sowieckim kraju, o pracy u szewca. Szewc w niewielkiej osadzie zajmował się naprawą obuwia, ale brakowało mu surowców. Borys wyszukiwał na śmietnikach kawałki gumy, które mogłyby się nadać na obcasy lub zelówki. Tę świetnie rozwijającą się współpracę przerwał spis ludności. Szewc postanowił uchronić się przed spisem. Zabrał kozę i oddalił się w góry. Borys, nie mając żadnych dokumentów, udał się w dalszą wędrówkę.

Nie dotarł zbyt daleko. Został zatrzymany i osadzony w obozie pracy. Po ustaleniu, że jest konstruktorem i że potrafi kreślić, zlecono mu przerysowywanie rysunków technicznych do przygotowanych wcześniej projektów. W trakcie tej pracy znajdował wiele błędów konstrukcyjnych, więc je korygował, odnotowując zmiany.

W obozie jadano w sali teatralnej jakiegoś domu kultury. Jako pracownik kwalifikowany dostąpił zaszczytu zasiadania do posiłków przy stołach umieszczonych na scenie. Tu siadywała elita i wyżywienie było lepsze.

Niestety liczba rysunków była ograniczona i kiedy ich zabrakło, przyszło Borysowi opuścić scenę i wmieszać się w pospólstwo spożywające posiłki drugiej kategorii przy stołach na poziomie podłogi. Został teraz zatrudniony przy pracach transportowych. Transport tu odbywał się za pomocą wołów. Nie były to zwierzęta chętne do pracy. Trzeba było się więc nauczyć specjalnej metody zachęcania ich do ruszenia z miejsca – zakręcenie w odpowiedni sposób ogona.

Aż tu pewnego dnia, kiedy już nareszcie dotarł z zaprzęgiem do środka pola, pojawił się na horyzoncie czarny samochód, który po chwili podjechał bliżej niego. Z samochodu wyszedł jakiś dobrze ubrany człowiek, przyjrzał się zaprzęgowi i powiedział: „Nie najlepiej ci idzie”. A po krótkiej wymianie zdań padło: „sadis w maszinu”. Woły z wozem zostały porzucone na środku pola. Borys odjechał, żeby się dowiedzieć, że zostaje dyrektorem zakładu. Ten człowiek z czarnego samochodu był dyrektorem zjednoczenia, któremu podlegał zakład. Dowiedział się o poprawkach sporządzanych przez pana Borysa, a właśnie zwolniło się miejsce dyrektora zakładu. Prawdopodobnie był nieznającym się na rzeczy awansowanym majstrem, planu nie wykonano, więc by nie dopuścić myśli, iż zatrudniono niekompetentną osobę, lepiej było go rozstrzelać za sabotaż.

I tak został Borys zupełnie niespodziewanie ważną personą. Dostawał nawet medale za swoje zasługi. Kiedy po latach chciał je wyrzucić, okazało się, że jeden był szczerozłoty.

Gdy skończyła się wojna, postarał się jak najszybciej przerwać tę wspaniale rozwijającą się, acz wielce ryzykowną, dyrektorską karierę i powrócić do Polski. Tam nigdy nie było się pewnym, kiedy i dlaczego odwróci się dobra karta. Był przecież obcy, a wiedza o amerykańskich specjalistach, którzy przed wojną uczestniczyli w budowaniu socjalizmu sowieckiego, a potem znikli w syberyjskich przestrzeniach, zaczęła wychodzić na jaw.