Liczba 13, jak wiadomo, jest liczbą pechową, strach przed tą kombinacją to paraskewidekatriafobia. Piątek trzynastego jest ogromnie pechowym dniem i bezpieczniej w dniu takim nie wychodzić z domu, ale piątek 13 grudnia? Nigdzie nie powiedziano, że lepiej w tym dniu nie włączać telewizora…

Piątek 13 grudnia – dla Anglii nadzieja na zakończenie brexitu. W Polsce nadzieja na niezachwiane utrzymanie gospodarki na rosyjskim węglu. Bo po co nam czyste powietrze? W Polsce również początek rozprawy z niepokornymi sędziami (dobrze, że nie w sposób, jak trzynastego w piątek Filip Piękny rozprawił się z templariuszami). No, najważniejsze, że jedynie słuszna partia wprowadzi porządnych sędziów na stanowiska w sposób prawy i sprawiedliwy…

Właśnie przeczytałam niewielką opowieść Olgi Tokarczuk Profesor Andrews w Warszawie − opowieść z czasu stanu wojennego. I przypomniał mi się ten czas, ten dzień 13 grudnia sprzed trzydziestu ośmiu już lat, dzień, w którym miała umrzeć „Solidarność”…

W sobotę wieczorem udaliśmy się z Mieciem na Mokotów obejrzeć nowe mieszkanie naszych przyjaciół – Elci i Jurka Rybińskich. Elcia przygotowała kolację, Jurek jakoś się spóźniał. Przybył do domu niewiele przed dziesiątą, cóż, niestety koncert się przeciągnął – Jurek w owym czasie występował z zespołem „Andrzej i Eliza”. Miecio zdecydował, że już musimy wracać do domu, bo za chwilę odjedzie ostatni tramwaj. Elcia była zawiedziona – przecież kolacja jest gotowa, tak długo czekaliśmy, zostańcie, możecie u nas zanocować.

Zostaliśmy. Jurek ochoczo zajął się przygotowywaniem wytwornego koktajlu – wódka z coca-colą (nabywaną w PEWEX-ie). Rozwinęła się wesoła rozmowa. Parę minut po dwunastej Jurek sobie przypomniał , że miał gdzieś zadzwonić w ważnej sprawie, wykręcił numer, ale w słuchawce rozległa się cisza. Spojrzał na Elcię złowrogo. „Znowu nie zapłaciłaś za telefon”. W powietrzu zawisła awantura, ale jakoś szybko się rozwiała. Ułożyliśmy się do snu.

Rankiem, tuż przed dziesiątą, Miecio przypomniał sobie, że za chwilę, o dziesiątej, rozpocznie się nasza ulubiona audycja radiowa „60 minut na godzinę”, wesoły program satyryczny z udziałem Jacka Fedorowicza. „Jurek, włącz radio” – poprosił, nie wstając z posłania. I Jurek włączył radio – przez chwilę była cisza, a o dziesiątej popłynął z radia spokojny, poważny głos generała Wojciecha Jaruzelskiego, Pierwszego Sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, oznajmiający wprowadzenie stanu wojennego. Godzina policyjna, zakaz opuszczania miast, a więc i Warszawy.

W małym mieszkanku Rybińskich zapadła głucha cisza, przez moment czas jakby stanął, a po chwili nerwowe ubieranie się, pośpieszne pakowanie jakichś rzeczy. Jurek postanowił, że bez względu na wszelkie zakazy pojadą z Elcią natychmiast do Wrocławia, do jej rodziców. Nie wiadomo czemu Wrocław wydał mu się miejscem o wiele bezpieczniejszym niż Warszawa. Może po prostu dalej od generała.

Po chwili byliśmy już przy Jurkowym samochodzie. Na dworze było mroźno i dość ponuro, prószył drobny śnieżek. Jurek po drodze do Wrocławia postanowił podrzucić nas na Kopernika i przy okazji pożegnać się z moimi rodzicami. Na ulicach było pusto, na Puławskiej przed kinem „Moskwa” stał czołg. Na frontonie ogromna reklama filmu Czas Apokalipsy. Koło czołgu kręcili się żołnierze, powiało grozą, Jurek przyspieszył. Byle dalej od tego miejsca…

Tej nocy z soboty na niedzielę więzienia zapełniły się przywódcami i doradcami „Solidarności”, internowano kilka tysięcy osób. Rozpoczął się czas pełen trwogi, czas niepewności jutra, czas stanu wojennego. Zamilkły telefony, zmienił się program radiowy, w telewizji pojawili się ludzie w mundurach i wznowiono radziecki serial Siedemnaście mgnień wiosny, zamknięto redakcje. Niedługo potem rozpoczęła się weryfikacja dziennikarzy. Niektóre czasopisma zostały trwale zlikwidowane. Taki los spotkał właśnie „Nasz Klub”, miesięcznik kulturalny dla wsi, w którym to pracował Miecio (wszyscy członkowie redakcji należeli do „Solidarności”). Zamknęły się też granice. Jednym nie udało się wyruszyć w zaplanowane podróże, inni, przebywający aktualnie poza granicami kraju, podejmowali drastyczne decyzje: zostać tam być może na zawsze czy mimo niepewności wracać do kraju, do rodziny.

I tak z dnia na dzień zmieniło się życie codzienne. Pozostało dostosować się do nowej rzeczywistości: tajemnych spotkań, tajemnie przenoszonej „bibuły”, nieczynnych teatrów, a także do utrudnionej łączności, powrotów do domu przed godziną dziesiątą, patroli wojskowych na ulicach. Nowym elementem życia towarzyskiego stały się „przyjęcia pokotowe” – goście niemający szans na dotarcie przed 10.00 do domu pozostawali w domu gospodarza i układali się do snu pokotem na podłodze. Przyjaciółka mojej siostrzyczki Irenki, Anna Suchodolska, osoba szalenie utalentowana plastycznie, niezwykle kreatywna i z ogromnym poczuciem humoru, zaprojektowała „niezbędnik gościa wojennego”. Był to pas z zielonego wojskowego drelichu ze specjalnymi małymi kieszonkami: na dwa papierosy, kilka zapałek i fragment draski oraz na małą buteleczkę… Był to pomysł na czasy, kiedy alkohol był na kartki, a papierosy z rzadka pojawiały się w sprzedaży. Wykonała też w prezencie dla Irenki półmisek z wędlinami. Całość z papier mâché, wszystko wyglądało absolutnie jak prawdziwe. Zachwyceni byli imieninowi goście wspaniałością stołu, w okresie kartek i kolejek po mięso, cóż, kiedy okazało się, że nadają się do jedzenia tylko ćwiartki jajek na twardo ułożone starannie na brzegu półmiska.

Nie wiem, czy jest to zbieg okoliczności, że projekt ostatniej ustawy poselskiej złożono właśnie w ten piątek, w rocznicę:

Trzynastego grudnia roku pamiętnego,
Wróg nie musiał przybyć z kraju sąsiedniego,
Bo on tu na miejscu, w Polsce się znajdował,
Jedną dłoń wyciągał, drugą cios szykował…

Obyśmy nie spotkali się za parę miesięcy w PRL-pis, układając podobne częstochowskie rymy typu:

Trzynastego grudnia roku pamiętnego
Pan minister Ziobro powiedział: Kolego,
Sędziowie nam tutaj za bardzo sobaczą,
Zamknijmy im mordy*, kaganiec zobaczą.
Pod wodzą Kaczora wnet się uwiniemy
I ustawy tekstem gęby im zamkniemy…

* Morda – sympatyczne określenie czyjejś twarzy (według sędzi Trybunału Konstytucyjnego)

Fotografie znalezione w sieci

Na dole jest miejsce.
Napisz proszę o czym pamiętasz z tamtych lat.