I znowu był piątek 13, tym razem marca. I znowu niespodziewana decyzja rządu. Niespodziewanie zamknęły się granice naszego kraju, galerie handlowe, restauracje, kawiarnie, teatry, kina… Tym razem za sprawą koronawirusa.

13 marca przed 52 laty niespodziewanie aresztowano Miecia Bukowczyka, czyli mojego męża. I otrzymał on wyrok 4 miesiące kary więzienia za niepopełniony czyn… A dla odbycia tej kary z warszawskiego Służewca przewieziony został do Katowic. I przypomniał mi się ten czas czterech miesięcy oczekiwań na jego powrót z odsiadki.

Najpierw rozwiązać problem przyszłości Mietka. Cztery miesiące nieobecności w pracy oznaczały jej utratę. Urlop bezpłatny mógł trwać tylko trzy, a Miecio w redakcji miesięcznika „Nasz Klub” pracuje od niecałego roku. Jako człowiek po wyroku niełatwo znajdzie nową pracę, no i raczej nie w redakcji.

Co można zrobić? Po radę zwróciłam się do Magdy Czaputowicz, była wtedy chyba zastępcą naczelnego. Zaproponowała spotkanie poza redakcją.  Magda wspierała mnie od pierwszej chwili, kiedy powiedziałam jej o aresztowaniu Mietka. Po przeanalizowaniu sytuacji wpadła na pomysł, że jeżeli byłabym w stanie przez te cztery miesiące wykonywać za Mietka prace widoczne w czasopiśmie, to ona postara się jakoś ukryć tę jego nieobecność. Miecio z rzeczy zauważalnych w czasopiśmie robił fotoreportaże, prowadził poradnik dla fotoamatorów w odcinkach i rysował okładki do zeszytu „Książki dla Ciebie”. Po krótkim namyśle powiedziałam, że spróbuję.

Zdjęcia z ostatniego fotoreportażu były już gotowe, pozostawało je tylko dostarczyć do redakcji.

W teczce z rysunkami leżał przygotowany rysunek na okładkę do najbliższego numeru i dwa inne, zrobione do wyboru. Brakowało czwartego. No cóż… Dorysowałam czwarty w stylu tych trzech. Wynalazłam świetną książeczkę – poradnik foto, tłumaczenie z angielskiego, wydobyłam notatki z wykładów Witka Dederko i zabrałam się do pisania czterech następnych odcinków… Tak niepozornie zaczęła się moja przygoda z dziennikarstwem.

Magda czuwała nad rozwojem wydarzeń. No i udało się!!!
Magda po prostu potrafiła załatwić wszystko… Umiała godzić pracę z życiem towarzyskim, zawiadowaniem domem, to znaczy mężem Wojtusiem i dwoma synkami, Jackiem i Pawełkiem, była też wspaniałą przyjaciółką.

Okazało się, że jak nie ma Miecia, to ja mam o wiele więcej wolnego czasu, więc wynajdowałam sobie dodatkowe zajęcia.

Podwarszawska wycieczka – ja, moje uczennice i Tina moja cocker-spanielk

Z nadejściem wiosny, w ramach zajęć pozalekcyjnych w szkole, zaczęłam prowadzić kółko turystyczne. Chodziłyśmy na niedzielne wycieczki podwarszawskie i spacery miastoznawcze po Warszawie. W maju byłyśmy na Rajdzie Świętokrzyskim organizowanym przez kuratorium. Rajd się dziewczynom podobał, więc wymyśliłam na wakacje obóz wędrowny – Kurpie. Na wszelki wypadek niedaleko od Warszawy. Pieniądze na obóz i honorarium dla opiekunów dawało kuratorium, trzeba było tylko opracować trasę, zorganizować noclegi, wyżywienie i starannie rozliczyć się z otrzymanych pieniędzy. Przewidywano 20 uczestników i 2 opiekunów. Jakoś nikt z grona pedagogicznego nie marzył o opiece nad wędrownym obozem. Wystąpiłam z propozycją: poprowadzę obóz sama, z grupą dziesięcioosobową. Otrzymałam zgodę. Zajęłam się przygotowaniami.

W maju odbywały się jak co roku Dni Oświaty, Książki i Prasy – wielki kiermasz pod Pałacem Kultury. Miecio miał być wykonawcą stoiska „Korespondencyjny Klub Młodych Pisarzy”. W zaistniałej sytuacji to ja zostałam wykonawcą przy pomocy mojej siostrzyczki Irenki. Stoisko wypadło OK.

No i skończył się rok szkolny. Zabrakło mi zajęć, a Miecio dopiero powraca w połowie lipca. Irenka zaproponowała mi, żebym przyjechała nad morze, gdzie ona ze Sławkiem i ich psem Dżokiem wynajmują pusty dom w lesie w okolicach Dębek. Więc pojechałam z Tiną, moją nabytą w ubiegłym roku cocker-spanielką.

To było 10 przepięknych dni. Sosnowy las, błękitne wrzosy, mały jeż mieszkający pod krzaczkiem i wspaniała plaża… Obiadki gotowane przez Sławka. Sławek był uczulony na słońce. Na plażę przychodził tylko po to, by zaprosić nas na obiad.
Z tych, a może z innych wakacji pochodzą piękne zdjęcia Sławka Irenki z Dżokiem.

A 14 lipca pojechałam z Andrzejkiem do Katowic po odbiór Miecia.

Był gorący, słoneczny dzień. Zapukałam do więziennej bramy. Otworzyło się okienko.
– O co chodzi?
– Przyjechałam po męża.
– A jaki miał wyrok?
– Cztery miesiące.
– Chyba cztery lata?
 – Ale on z marca.
 – No chyba że…
Po chwili otwarły się wrota i wyszedł Miecio z kożuchem pod pachą. Zbliżał się szybkim nerwowym krokiem, powtarzając: – Byle się nie oglądać, byle się nie oglądać…

„Irenka i Dżok” – Foto. Sławek Biegański