Był ósmy marca – Święto Kobiet. Jak co roku w fabrykach i urzędach rozdawali świąteczne, czerwone goździki.

Zajęcia w szkole skończyłam wcześnie, a że dzień był pogodny, wyruszyłam spacerkiem do domu. Na Krakowskim Przedmieściu dziwnie dużo ludzi. Wszyscy zmierzają do bram uniwersytetu. Weszłam z innymi. Przed gmachem biblioteki zgromadził się tłum.

Niespodziewanie znalazłam się na wiecu studentów UW, wiecu w obronie Michnika i Szlajfera. Zostali oni decyzją ministra usunięci ze studiów za przekazanie reporterom francuskiej prasy informacji na temat zamieszek związanych ze zdjęciem z afisza wystawianych w Teatrze Narodowym Dziadów w reżyserii Dejmka.

Ktoś przemawiał, odczytywano pismo do rektora, wzniosły się okrzyki…

I nagle zafalowało, w spokojnie stojący tłum wdarł się „aktyw robotniczy” i przystąpił do energicznego rozpraszania zgromadzenia. Zawirowały pałki, kogoś pobito. Ludzie zaczęli uciekać. Wkroczyło ZOMO…

Wybiegłam na ulicę. Szybko! Na drugą stronę! Na szczęście miałam niedaleko do domu.

Organizatorów wiecu, Blumsztajna, Kuronia, Lityńskiego, Modzelewskiego, aresztowano rankiem tego dnia, a zgromadzonych, około 1500 osób, postanowiono zastraszyć i jak najszybciej spacyfikować, rozpędzić siłą. 35 manifestantów aresztowano.

Wieczorem okazało się, że mój brat Andrzejek znalazł się wśród zatrzymanych i przyszło mu przesiedzieć 48 godzin w Pałacu Mostowskich. Spędził ten czas u boku Karola Modzelewskiego, a potem, w drugim dniu, dołączył do tej grupy aresztowanych Adam Michnik.

Andrzejek wyszedł dzięki interwencji dyrektora instytutu, w którym pracował, wspartego autorytetem sekretarza Polskiej Akademii Nauk. Inni nie mieli tego szczęścia, standardowy wyrok za zakłócanie porządku był 3 do 6 miesięcy więzienia.

Cieszyłam się, że Miecio wyjechał na jakiś reportaż i przebywa z dala od Warszawy.

W następnych dniach odbywały się demonstracje na Politechnice, na innych uczelniach, ale już z dala od Krakowskiego, tu jakoś pozornie ucichło.

13 marca Miecio udał się do redakcji, a ja do szkoły. Zajęcia w szkole pomaturalnej kończyły się późno. Słuchaczki dla uczczenia moich imienin wręczyły mi prezent: album zdjęć Zbyszka Cybulskiego i metalowe szczypce – dziadka do orzechów (nauczałam konstrukcji stalowych). Wracałam w dobrym nastroju, rozbawiona tym prezentem.

Miecia w domu nie było, nie wrócił też na noc. Od wczesnego ranka dzwoniłam po szpitalach, a później na milicję. Tu otrzymałam informację, że wczoraj został zatrzymany i przebywa w Pałacu Mostowskich. Telefon do Pałacu tę informację potwierdził.

Po południu zadzwonił telefon w mieszkaniu moich rodziców. Męski głos poinformował, że jest adwokatem i że właśnie bronił z urzędu mojego męża Mieczysława Bukowczyka w sprawie o znieważenie władzy. Wyrok „z bomby” już zapadł: cztery miesiące aresztu, a mąż mój został przewieziony do zakładu karnego na Służewiec.

Napisałam list z tą ponurą informacją do rodziców Miecia. Powiadomiłam redakcję o zaistniałej sytuacji. Dowiedziałam się, że Mietek wraz z kolegą Jackiem zostali aresztowani na Krakowskim, w okolicy pomnika Mickiewicza. Żona Jacka powiedziała mi, że całość zajścia widział jej znajomy i gotów jest zaznawać jako świadek w sprawie.

Złożyłam apelację i pojechałam na Służewiec, żeby usłyszeć od Mietka jego wersję wydarzeń. Otrzymałam „widzenie”. Miecio w więziennym garniturku z beżowego drelichu i w okrągłej czapeczce zwanej „kaniołką” na ogolonej głowie stał za dwoma rzędami krat. Wąskim korytarzykiem między tymi kratami dostojnym krokiem przechadzał się strażnik. Warunki do rozmowy były dość mocno utrudnione. Niczego nowego się nie dowiedziałam. Zostali zatrzymani bez powodu, a na pytanie „dlaczego?” wsadzeni do radiowozu. Powiedziałam o apelacji.

Do Warszawy przyjechał ojciec Miecia. Miał dobrego znajomego sprzed wojny, sędziego Sądu Najwyższego. Skontaktował się z panem sędzią. Obiecał nam pomóc, na ile będzie mógł. Niestety po tygodniu zadzwonił do mnie z niewesołą informacją: nic się nie da zrobić w tej sprawie, apelacja nic nie da i pozostaje ją wycofać.

Nie wycofałam. Sprawa odbyła się bardzo szybko. Świadka nie dopuszczono. Zeznawali tylko dwaj milicjanci. Sprawa była o znieważenie munduru. Zapytani o przebieg zajścia oznajmili, że Bukowczyk ubliżał im od „czerwonych pająków”, a na pytanie, co robił ten drugi, odpowiedziano: „To samo, tylko ciszej”. Nigdy wcześniej nie słyszałam takiego określenia i wiedziałam, że na pewno nie były to słowa Mietka.

Wyrok pierwszej instancji został zatwierdzony.

Parę dni później zadzwoniła do mnie Joanna, żona Jacka. Była u Jacka na widzeniu i dowiedziała się, że Mietka wywieźli na Śląsk.

Następnego dnia pojechałam na Służewiec, do naczelnika więzienia, zapytać, czemu wysłali tylko Mietka, przecież sprawa była wspólna i wyrok taki sam. Poprosił, żebym usiadła. Wykonał telefon do jakichś służb z zapytaniem, zaproponował uprzejmie kawę lub papierosa. Podziękowałam. Po niedługiej chwili oddzwoniono. Pan naczelnik wysłuchał bez słowa, potem oficjalnym tonem zwrócił się do mnie: „Wyjechał do obozu pracy w Suchej”. Na tym rozmowa się skończyła.

Po naradzie z Andrzejkiem postanowiliśmy pojechać do tego obozu pracy. Przybyliśmy tam po południu. W dyrekcji kazano nam czekać na powrót więźniów z robót.

Czekaliśmy więc posłusznie. Wreszcie przyjechała ciężarówka. Mężczyźni w szarych ubiorach wyskakiwali z ciężarówki i ustawiali się pośpiesznie w równym szeregu. Miecia wśród nich nie było… W kierownictwie obozu powiedziano teraz, że został przeniesiony do Katowic.

Zostaliśmy na noc w Krakowie w hotelu nauczycielskim, a rankiem w Katowicach udaliśmy się do więzienia. Znowu otrzymałam zezwolenie na widzenie. Miecio nie miał zielonego pojęcia o powodach tych przenosin. Siedział w celi z „długoterminowcami” i z „obostrzonym rygorem” – 3 miesiące bez listów i paczek, a więc i bez papierosów.

Po wyjściu z tego widzenia, chcąc się dowiedzieć czegokolwiek więcej, poprosiłam o rozmowę z naczelnikiem więzienia. No i dowiedziałam się: pan naczelnik doradził, żebym powiedziała mężowi, by nic nie mówił na temat marca, bo tu co drugi donosi i będzie miał dodatkowe kłopoty. Powiedziałam, że ja nie mam szans na przekazanie mu tej informacji, bo właśnie już byłam na widzeniu i poprosiłam, żeby on sam mu to powiedział. Obiecał, że powie, i rzeczywiście dotrzymał słowa. I tak jeden moment znalezienia się w niewłaściwym miejscu w towarzystwie nieodpowiedniej osoby dodatkowo wzbogacił Mieciowy życiorys.

zdjęcia z Internetu