Krysia Karwicka-Rychlewicz była osobą niezwykłą, pełną pomysłów, radości życia, ciekawych inicjatyw. Dziennikarka, społecznica, podróżniczka, życzliwa ludziom i niosąca pomoc każdemu, kto jej potrzebował.

Poznałyśmy się w redakcji „Naszego Klubu”, gdzie ściągnęła ją Magda Czaputowicz. Krysia pisała recenzje książkowe, wywiady z gwiazdami estrady, czasem reportaże z wydarzeń kulturalnych. Miała łatwość nawiązywania kontaktów, chętnie udzielała się towarzysko, bywała w kawiarence PIW-u na Foksal. Pamiętam, jak weszła w eleganckiej zielonej szmizjerce, z ręką w kieszeni. Zasiadła na zaproponowanym jej krzesełku, wydobyła z torebki papierosy i z gracją, wprawnym ruchem, jedną ręką zapalała wyjętą z pudełeczka zapałkę. Byłam pełna podziwu dla jej niemal ekwilibrystycznych umiejętności.

Dopiero po pół roku znajomości zorientowałam się, że Krysia jest osobą niepełnosprawną. W tragicznym wypadku przed paru laty straciła lewą rękę i lekarze nie dawali żadnych nadziei na to, że kiedykolwiek będzie chodzić. Na szczęście stało się inaczej. To dzięki jej desperacji, wytrwałym ćwiczeniom i absolutnej wierze, że musi się udać, ku zdumieniu lekarzy stanęła samodzielnie na nogi. Ta jej niepełnosprawność była w codziennym życiu niemal niezauważalna dzięki uporowi, z jakim potrafiła przezwyciężać przeciwności losu.

Krysia świetnie pływała, kochała rowerowe wycieczki, lubiła gotować, wspaniale jeździła na nartach, była też doskonałym kierowcą.

Kiedy na wczasach w Szczyrku wygrała slalom, z zachwytu nad tym jej zwycięstwem zakochał się w niej, niemal od pierwszego wejrzenia, jej przyszły mąż, jeszcze wtedy maturzysta. Tuż po maturze przeniósł się z Bydgoszczy do Warszawy, rozpoczął pracę w drukarni. No i wkrótce był ślub i urodził się synek… Niestety szczęście nie trwało zbyt długo. Narodziny Marcina wszystko zmieniły – dziecko wymagało stałej opieki, oboje pracowali i Krysia nie bardzo dawała sobie radę z pielęgnacją niemowlaka. Żeby pomóc, wprowadziła się do nich jej mama. Nie było to najlepsze rozwiązanie…

W tym okresie jej współpracy z „Naszym Klubem” napisałyśmy wspólnie poradnik dla organizatorów kultury w niewielkich wiejskich placówkach. Propozycje i pomysły do pracy z młodzieżą – organizowanie zajęć, przygotowywanie imprez kulturalnych, kiermaszów, akademii ku czci…   

W 1972 roku Krysia porzuciła „Nasz Klub” i związała się z miesięcznikiem „Przegląd Techniczny”.

Spotkałyśmy się gdzieś znowu po latach, w czasach, kiedy pojawiły się Windowsy i pierwsze wersje graficznego programu Corel. Ja już z trudem opanowałam samodzielnie sztukę pisania na komputerze i rozszyfrowywałam tajniki Wentury, pierwszego dostępnego programu do łamania tekstów. Krysia pracowała w prasie komputerowej („Computerworld”, „Informatyka”…) i była bardzo zaangażowana w działalność Fundacji dla Niepełnosprawnych Matematyków i Informatyków. Zdobyła dla Fundacji, w darze od firmy Dell, dziesięć komputerów oraz w darze od Corela dziesięć pakietów najnowszej wersji programu CorelDRAW (Corel 5). Usłyszawszy, że ja coś w tym programie kumam, zaproponowała mi poprowadzenie kursu dla osób niepełnosprawnych. Pomyślałam, że to jedyna szansa, żebym ja sama naprawdę się tego programu nauczyła. Po niewielkim namyśle, nie będąc pewna, jak to mi się uda, podpisałam umowę na poprowadzenie kursu bez honorarium.

Kurs przewidywał 40 godzin zajęć. Dla mnie przygotowanie jednej takiej godziny to były około 4 godziny pracy, ale była to wspaniała decyzja. Kurs wypadł bardzo dobrze, kursantom się podobał, a dla mnie stał się początkiem mojej fascynacji grafiką komputerową.

Od tego kursu rozpoczęła się nasza przyjaźń z Krysią. Chodziłyśmy razem na konferencje prasowe dla dziennikarzy z branży IT, uczestniczyłam w organizowanych przez Krysię charytatywnych balach informatyków, z których dochód wspierał działania Fundacji. To ona pokazała mi po raz pierwszy działanie Internetu w jedynym wtedy publicznie dostępnym miejscu na Uniwersytecie Warszawskim. A kiedy ja zakupiłam pierwsze własne łącze i zaczęłam się interesować stronami internetowymi, znalazła wspaniałą nauczycielkę –czternastoletnią Emilkę. Mama Emilki pracowała w Fundacji i Emilka spędzała czas wolny od szkolnych zajęć przy komputerze, ucząc się od bywających tam fachowców (Fundacja miała dla niepełnosprawnych własne darmowe łącze).

Autorskim pomysłem Krysi było stworzenie portalu dla niepełnosprawnych „Dobre praktyki”, w owym czasie pionierskiego internetowego forum. Były tu kierowane do nich porady, opowieści o ich osiągnięciach, odpowiedzi na pytania. Sama pisała recenzje książek, nowych filmów, robiła wywiady. Pozyskiwała też do niego młodych zdolnych dziennikarzy, a także starsze koleżanki i kolegów.

Po obejrzeniu zdjęć z jakiejś mojej wyprawy zaproponowała zaprezentowanie ich na jej portalu. Galerię przygotował pan Krzysio – współpracujący z portalem, zaprzyjaźniony z Krysią, świetny, przykuty do wózka informatyk, podopieczny Fundacji. Galeria się podobała. I teraz już razem przygotowywałyśmy kolejne odsłony portalu. Mnie przypadło opracowywanie graficzne. Portal rozszerzył tematykę, przybyło autorów, zmienił szatę graficzną i nazwę na „Portalmini”. Wspólnie opłacałyśmy utrzymanie portalu w sieci, a autorzy tekstów pracowali pro bono.

Obydwie uwielbiałyśmy podróże… Wyjeżdżałyśmy więc razem na wynajdywane przez Krysię zagraniczne wycieczki w możliwie atrakcyjnych cenach.

Największą troską Krysi i największym jej nieszczęściem był Marcin – jedyny syn. Po rozstaniu z mężem i jego powrocie do Bydgoszczy Krysia samotnie zajmowała się wychowaniem synka. Marcin zniósł fatalnie rozpad rodziny. Krysia była osobą ambitną, wiele wymagającą nie tylko od siebie, ale i od innych. Myślę, że Marcin nie umiał sprostać jej oczekiwaniom. Wplątał się w narkotyki, rzucił szkołę. Był to czas „kompotu”, obrzydliwego wywaru z maku. Nie udało się jej, tak jak i wielu innym rodzicom, wyrwać go z tego czarnego kręgu. Sama musiała się udać na terapię. Chcąc pomóc sobie, pomagała też innym w podobnej sytuacji. Zaangażowała się bardzo w prace fundacji „Wyjście z U”, uczącej rodziny uzależnionych, jak żyć w takiej tragicznej sytuacji. Jej książka My, rodzice dzieci z Dworca Centralnego napisana z Andrzejem Ochremiakiem pokazała rodziny narkomanów, bezradne, bezsilne, zrozpaczone, cierpiące, toczące często beznadziejną walkę o swoje nieszczęsne dzieci.

Ta walka Krysi o syna w momencie, kiedy pojawiło się jakieś światełko nadziei, zakończyła się tragicznie. Niespodziewane rozstanie Marcina z jego partnerką Marzeną, jego samobójcze próby. Wkrótce nagła śmierć Marzeny, wspaniałej dziewczyny, wolontariuszki Stowarzyszenia „Spoza”, pomagającej między innymi ludziom z problemem narkotykowym, której udało się wielkim wysiłkiem pokonać własne uzależnienie.

To odejście Marzeny zburzyło misternie budowaną stabilizację, nadszarpnęło mocno i tak już wątłe zdrowie Krysi. Uznała, że już sama sobie dalej nie poradzi. Sprzedała mieszkanie i przeniosła się do Domu Aktora w Konstancinie. Stamtąd jeszcze trochę zawiadywała portalem. Niestety pozostawiony sam sobie Marcin wkrótce zakończył życie i to już był dla niej ostatni okrutny cios…

Krysi zawdzięczam bardzo wiele i jakoś trudno mi uwierzyć, że to wszystko potoczyło się tak szybko i że jej już nie ma od czterech lat.

W umieszczonej tu galerii pokazuję Krysię szczęśliwą, pełną humoru. Taką, jaka zostanie w mojej pamięci.