Wilno choinka

No i za chwilę znowu Boże Narodzenie. I znowu problemy z zakupem prezentów. Jakże to było prostsze w czasach, kiedy prawie nic nie było do kupienia…

Przygotowania do świąt w naszym wileńskim domu rozpoczynały się już chyba miesiąc przed świętami. Babcia piekła śleżyki (niektórzy nazywają je śliżykami) – maleńkie postne ciasteczka w wersji bez maku i z jego dodatkiem. Stały one potem zamknięte w dużym słoju na szafie, oczekując na nadejście Wigilii (śleżyki były dodatkiem do makowego mleka).

ozdoba choinkowa - wisiorekMama zajmowała się przygotowywaniem zabawek na choinkę. Z kolorowych arkusików glansowanego papieru wycinała długie, jednakowej szerokości paseczki, z których sklejała łańcuchowe ogniwa. Robiła też misterne wisiorki – z cienkich tekturek powstawały ich konstrukcje: sześciany, ostrosłupy, czasem tylko płaskie kształty, oklejane ozdobami z glansowanych papierów, łączone nitką w wisiorki, upiększane koralikami. Mieliśmy też przepiękne choinkowe zabawki wykonane z wydmuszek z kurzych jaj: główki pajaców w spiczastych czapeczkach z pięknie namalowanymi oczami i ustami w uśmiechu, koguta z doklejonymi z tekturki głową, nóżkami i skrzydłami, białe łabędzie, dzbanek. Te wydmuszkowe zabawki były starannie przechowywane, tata dostał je w prezencie od zaprzyjaźnionego małżeństwa, które wykonywało je hobbistycznie w podarunku dla dzieci z sierocińca.

W wigilijny poranek mama z Nadzią ubierały choinkę. Babcia zajmowała się kuchnią – to było jej niepodzielne królestwo i tylko ja miałamozdoba choinkowa - wisiorek wyjątkowy przywilej pomagania. Na tacie tradycyjnie spoczywały dwa obowiązki: oprawienie choinki, czyli wstawienie jej w metalowy stojak, i produkcja mleka makowego. Mleko makowe ze śleżykami to obowiązkowe danie wigilijnej kolacji. Przygotowanie tego mleka to była ciężka praca fizyczna. W specjalnej kamiennej misce z chropowatym wnętrzem zwanej makutrą ucierało się mak drewnianym wałkiem na jednolitą masę, z której po dolaniu wody powstawało makowe mleko.

Z nadejściem wieczoru na stole pojawiał się bialuteńki obrus. Mama z Nadzią nakrywały do stołu, pamiętając zawsze o jednym dodatkowym nakryciu dla zbłąkanego wędrowca.

ozdoba choinkowa - wisiorekPod obrusem musiało być ułożone siano, na pamiątkę żłobka, w którym to Jezusek na sianie leżał. Po złożeniu świątecznych życzeń i przełamaniu się opłatkiem wyciągało się spod obrusa takie jedno sianowe źdźbło, żeby ustalić przewidywaną długość życia.

Z pojawieniem się pierwszej gwiazdki zasiadano do stołu. Zestaw potraw wigilijnych był zawsze taki sam. Trzy rodzaje śledzia: rolmopsy, śledzie w oleju (przygotowywane 2 dni wcześniej, pocięte w nieduże kawałeczki, zalewane gorącym olejem z przysmażoną cebulką) i śledź z cebulką w śmietanie; karp w galarecie, ryba po grecku, dwie sałatki: winegret (z buraków, kartofli, fasoli, kiszonej kapusty z kawałeczkami śledzia) i moja ulubiona z solonych grzybów z cebulką i śmietaną. Po daniach zimnych przychodził czas na czerwony barszcz, a do niego uszka z grzybami smażone na oleju. I wreszcie słodycze: kisiel żurawinowy, kompot z suszonych owoców, mleko makowe ze śleżykami.

I przychodził tata przebrany za Mikołaja, i były prezenty, i paliły się na choince świeczki, i bengalskie ognie, i śpiewano kolędy…

Tylko trzeba było uważać, by choinka nie zapaliła się od świeczek. Raz się taka rzecz przydarzyła i dziadek, zamiast gasićozdoba choinkowa - wisiorek ogień, postanowił uratować zrobionego przez mamę aniołka, była to taka aniołkowa główka ze skrzydełkami (kupowało się je w sklepie papierniczym) z dorobioną przez mamę bibułkową długą spódniczką. Główka się urwała, w dziadkowym ręku pozostała tylko ta spódniczka i gdyby nie mama, która wpadła z kocem i zdusiła ogień, to za chwilę zajęłyby się też firanki. W tym roku choinka nie doczekała Trzech Króli.

Te mamusine wisiorki (a właściwie ich fragmenty) zademonstrowane  na fotografiach leżały ukryte w jakimś pudełku w zakamarkach szafy.