Andrzejek urodził się w środku wojny, w wileńskim szpitalu przy Alei Róż. Położna Litwinka przyjrzała się dziecku uważnie i pokazując syneczka Mamie, powiedziała proroczo: „Profesorus bus”.

Urodził się w maju pod znakiem Byka, a według chińskiej astrologii w roku Konia.

Kto urodził się w roku Konia, ten jest niezależny i odważny. Ma szczery i bezpośredni charakter. Lubi aktywne życie i wciąż rozgląda się w poszukiwaniu nowych wyzwań
– tak piszą astrolodzy.

I tak Andrzejek od najmłodszych lat obdarzony był wielką ciekawością świata i zamiłowaniem do eksperymentów. Pamiętam, jak udało mu się, malutkim rączkami, otworzyć ciężkie drzwi od kredensu i rzucić na podłogę porcelanowy talerz. Pamiętam tę zachwyconą buzię, kiedy talerz rozprysnął się na kawałki. Czym prędzej sprawdził, czy następny będzie miał te same właściwości. Z trudem Babuni udało się uratować resztę zastawy.

Jego zdecydowana niezależność objawiła się już w przedszkolu. Kiedy zamieszkaliśmy w Łuczanach, tuż po przyjeździe do Polski, Mama postanowiła skierować Andrzejka do przedszkola, tym bardziej że było ono po drugiej stronie ulicy. Bardzo mu się nawet to przedszkole podobało, ale absolutnie nie znosił leżakowania. Więc kiedy inne dzieci układały się posłusznie do poobiedniej drzemki, on z poduszką pod pachą oddalał się dyskretnie do domu.

W szkole podstawowej przy ulicy Bednarskiej był Andrzejek utrapieniem dla nauczycieli – zgłaszał się ciągle do odpowiedzi i miewał często własne zdanie, szczególnie na lekcjach fizyki i chemii. Zdanie podważające wiarygodność definicji podawanych przez nauczyciela. Jego najaktualniejsze informacje pochodziły z lektury czasopism popularnonaukowych.

Przynosił więc Andrzejek do domu dzienniczki pełne uwag. A oto jedna z nich:

Na pytanie: Co będziesz robił w przyszłym roku? odpowiedział: Wybiję dwie szyby.

W dzienniczkach brakło kartek na te uwagi i Mama pieczołowicie karteczki doklejała.

Gdyby to działo się współcześnie, pewno spędzałby Andrzejek długie godziny u psychologów i pedagogów poświęcających wiele pracy nad poprawą jego trudnego charakteru…

Andrzejek od zawsze miał bardzo różnorodne zainteresowania. Udzielał się w harcerstwie. Uczęszczał na zajęcia plastyczne i jego obrazki otrzymały wyróżnienie na wystawie. Uczył się malarstwa w Młodzieżowym Domu Kultury, czytał niezliczone ilości książek. Miał też pewne zacięcie hodowlane, ale tu jakoś bez większych sukcesów. Hodował patyczaki (nie wiem, jak się zakończyła ta hodowla). Parapetowa plantacja kaktusów uległa poważnemu zasuszeniu, więc ją przejęłam i udało mi się część odratować. Najmarniej wypadła złota rybka. Rybka zamieszkała w szklanym kulistym wazonie miodowego koloru. Dowiedział się mój braciszek od hodowcy rybek, że woda dla rybki powinna być dotleniana, więc pracowicie dolał do wazonu wody utlenionej. No niestety, rybka najwyraźniej w świecie okazała się niewdzięcznicą…

Mimo trudnego charakteru Andrzejek był bardzo dobrym uczniem. Te jego sukcesy naukowe zostały nawet uhonorowane zaproszeniem na specjalną noworoczną imprezę  Bal Przodowników Nauki. W balu tym uczestniczył sam Bolesław Bierut oraz Rokossowski. A Andrzejek na tym wspaniałym balu dostąpił zaszczytu zatańczenia w kółeczku właśnie z Rokossowskim. Przyniósł też z balu cenny prezent – „manillę”. Manilla to było coś najpyszniejszego na świecie – rodzaj czekolady z chrupkami w środku. Ten prezent do dziś wspomina z wielkim żalem, bo, jak twierdzi, to ja z Irenką zjadłyśmy całą tabliczkę manilli, nie zostawiając mu ani kawałeczka. Tak twierdzi, ale ja kompletnie nie pamiętam takiego wydarzenia…

Andrzejek i Miecio – szczęśliwi posiadacze obwarzanki

Po ukończeniu podstawówki i technikum kolejowego (specjalność – parowozy) w roku 1958 Andrzejek rozpoczął studia na wydziale chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Ponieważ były wtedy egzaminy wstępne z chemii, a w technikum chemia skończyła się po dwóch latach, zakupił stosowne książki i wyuczył się materiału sam. A że w czasach owych nie było szans na podróże po jakichś tam zagranicach, studiowanie jednego kierunku wydało się mu za mało zajmujące. Już po dwóch latach chemii znalazł się dodatkowo na wydziale fizyki.

Studia ukończył pracą dyplomową z chemii organicznej o malowniczym tytule: „Badanie frakcji kwasów tłuszczowych w kłączach lilii wodnych”.

Niemal niezwłocznie po skończeniu chemicznych studiów rozpoczął pracę w Instytucie Biofizyki i Biochemii PAN. Powędrowałam więc czym prędzej obejrzeć Andrzejka w nowej roli początkującego naukowca. Andrzejek wychylił się uśmiechnięty z drzwi swojej pracowni i za chwilę pojawił się, ku mojemu lekkiemu przestraszeniu, powitalny obłok pary z suchego lodu. Na stole w zajmowanym przez Andrzejka maleńkim pokoju stał ogromny, przepiękny model DNA, zbudowany przez niego z czerwonych i granatowych niewielkich klocków.

Bardzo mi się to wszystko podobało, ta pierwsza wizyta w instytucie była dla mnie zachwycająca.