Szkoła na Księżym Młynie

Z początkiem roku 48 zostałam przyjęta do harcerstwa. Nareszcie miałam dostateczną ilość lat i spełniło się moje marzenie. W roku tym kończyłam szkołę podstawową. Nie byłam nigdy zbyt pilną uczennicą, ale kolega Brejnakowski był najlepszym uczniem w klasie. Siedział na ostatniej ławce w moim rzędzie i zawsze wszystko wiedział, zawsze się wymądrzał. Nie mogłam tego znieść, więc postanowiłam, że będę od niego lepsza. Kosztowało mnie to trochę trudu, ale wyszło… Skończyłam szkołę z wyróżnieniem jako najmłodsza, najmniejsza i zarazem najlepsza w klasie.

Po tym niewątpliwym sukcesie, pojechałam latem na pierwszy (i niestety ostatni) harcerski obóz. Obóz był gdzieś w okolicach Rybnika. Mieszkałyśmy w szkole, hufiec nie miał do dyspozycji namiotów. W ramach zajęć obozowych pomagałyśmy w polu, zajmowałyśmy się zbieraniem liści morwy dla prowadzonej w szkole hodowli jedwabników, były też jakieś zajęcia terenowe, dyżury w kuchni, marsze, apele… 28 lipca 1948 to był najważniejszy dzień. Na wieczornym apelu ogłoszono przyznane sprawności i odczytano nazwiska dziewcząt dopuszczonych do przyrzeczenia. Po apelu drużyna wyruszyła do sąsiedniej wsi, za nią, na brzegu Odry zgromadził się cały hufiec. Koło mostu rozpalono wspaniałe ognisko, zapadał zmrok, zapłonęły pochodnie, dziewczyny z pochodniami stanęły na moście przy sztandarze hufca, na most udała się też hufcowa. Dziewczyny mające złożyć przyrzeczenie ustawiają się czwórkami, czwórki wchodzą na most, wreszcie i moja czwórka… zbliżamy się do hufcowej, kładziemy trzy palce na sztandarze i cicho powtarzamy za hufcową słowa przyrzeczenia: „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłuszną Prawu Harcerskiemu”, a potem słowa hufcowej „Mam nadzieję, że dotrzymacie tego…”  jakoś dziwnie zadrżał jej głos, chyba chciała coś jeszcze powiedzieć… Teraz stajemy wokół ogniska hufcowa zaczyna przypinać krzyże. Przysięgę składało 160 dziewczyn, ale było tylko 40 krzyży, a więc dostawała co czwarta. Hufcowa zbliża się powoli. Liczę nerwowo, no i podchodzi do mnie „Ach to ta mała” przypina mi krzyż… No i znowu miałam szczęście. Byłam po prostu przeszczęśliwa.

Szkoła na Księżym Młynie

Jesienią  wyruszam do nowej szkoły. Nie chciałam iść do ogólnokształcącej mieszczącej się w tym samym budynku co podstawowa. Oznajmiłam rodzicom, że chcę iść do szkoły handlowej na Księżym Młynie, zgodzili się. Po przejściu egzaminu kwalifikacyjnego zostałam przyjęta. Jak się później okazało byłam najmłodszą i najmniejszą uczennicą przyjętą do szkoły tego roku.

Szkoła na Księżym Młynie istniała tu od przed wojny. Wybudowana w osiedlu robotniczym przy fabryce Karola Scheiblera, świetnie  wyposażona; duże klasy, duża sala gimnastyczna, obszerne sale rekreacyjne, pracownie przedmiotów zawodowych: towaroznawstwa, reklamy, stenografii, sala maszyn – uczyłyśmy  się maszynopisania na maszynach ze ślepą klawiaturą, a także sala fizyki, sala chemii. Nauczyciele też byli przedwojenni, wspaniała kadra, ludzie z wielką kulturą. Osobą odstającą od reszty grona był nasz profesor matematyki. Przywędrował do Polski z armią Berlinga , jak mówiono pełnił w wojsku rolę politruka (polityczeskij rukowaditiel czyli oficer polityczny). Metody pracy zdobyte w pełnieniu tej  ekskluzywnej funkcji w sowieckich wojskach stosował w pracy z młodzieżą. Na pierwszej lekcji matematyki musiałyśmy wypisać swoje imię i nazwisko na kartce formatu A4. Kartki te pan profesor włożył do potężnego segregatora, który przyniósł ze sobą i z którym potem przychodził na każdą lekcję. Na jego lekcjach musiała panować niemal absolutna cisza i absolutnie nie tolerowane były jakieś śmiechy. Za odstąpienie od tych rygorów czekały różnego stopnia kary: od najniższej – stanie w ławce, do wyższych – stanie w kącie, wyrzucenie za drzwi, ale też był specjalny rodzaj kary – dodatkowy wpis na znajdującej się w segregatorze stronie z nazwiskiem ukaranej uczennicy. Padały pytania: imię ojca, co robi, co robił w czasie wojny, co robił przed wojną, imię matki, nazwisko panieńskie, co robi… Jak ważną była prawdomówność w podawaniu tych danych przekonała się Tereska. Teresa była sierotą, opiekowała się nią jedynie starsza siostra. Kiedy Teresa wystąpiła o stypendium, pan profesor awansował właśnie na wicedyrektora szkoły i to właśnie on decydował o przydziale stypendiów. Zawezwał  siostrę Tereski, otworzył swój segregator i zadał te same pytania, na które przed rokiem odpowiadała Teresa traktując to jak świetną zabawę, bo mówiła co jej w tamtym momencie przychodziło do głowy. No cóż, mimo bardzo marnej sytuacji materialnej stypendium nie otrzymała.

Zdjęcia w galerii pochodzą z pamiątkowego zeszytu wydanego
w 1948 roku na dwudziestopięciolecie istnienia szkoły

Wraz ze zmianą szkoły zmieniłam harcerską drużynę. Jesienią 1948 r. rozpoczęła się stopniowa likwidacja Związku Harcerstwa Polskiego działającego na zasadach Baden-Powellowskiego skautingu. Z władz harcerskich sukcesywnie byli odwołani niegodzący się na zmiany instruktorzy. W grudniu 1948 r. narada nowych komendantów chorągwi zdecydowała o zerwaniu z tradycją skautową. Organizacja harcerska zaczęła się upodabniać do organizacji pionierskiej działającej w ZSRS. Znikają harcerskie krzyże i harcerskie lilijki, harcerskie chusty otrzymują wyłącznie kolor czerwony, a we wrześniu 1949 okazało się, że drużyny harcerskie mogą być tylko w szkołach podstawowych, a więc  moja drużyna przestała istnieć.

Wobec zaistniałej sytuacji część instruktorów i harcerzy zeszła do podziemia, tworząc tzw. drugą konspirację harcerską. W Łodzi zaczyna działać tajny hufiec. Rozpoczął się najczarniejszy okres powojennej Polski…