Ogłoszenie stanu wojennego w grudniu 1981 dla wielu oznaczało nieodwracalną zmianę w całym ich dotychczasowym życiu. Dla Miecia był to koniec jego dziennikarskiej kariery i dobrze rozwijającej się kariery rysownika.

Zamknięto, wydawało się chwilowo, wszystkie redakcje. Rozpoczęła się weryfikacja dziennikarzy. W oczekiwaniu na powrót do normalności zajął się Miecio tworzeniem drewnianej biżuterii. Jednak kiedy się okazało, że „Nasz Klub” już na zawsze przestał istnieć, trzeba było pomyśleć o czymś innym, znaleźć zajęcie bardziej uniwersalne.

Dowiedziałam się, że Zakład Doskonalenia Rzemiosła organizuje kurs metaloplastyki. Miecio zainteresował się tym kursem. Niestety kurs był bardzo kosztowny, a my zostaliśmy teraz tylko na mojej nauczycielskiej pensji wspomaganej niewielkimi wpływami ze sprzedaży niedrogich drewnianych pierścionków. Na nasze szczęście pojawił się jakiś przepis, że osoby, które utraciły trwale dotychczasowe miejsca pracy i muszą znaleźć nowe zajęcie wymagające zmiany kwalifikacji, mają bezpłatny dostęp do dokształcających kursów. W te pędy napisałam odpowiednie podanie do odpowiedniego urzędu i udało się. Miecio został kursantem.

W ramach szkolenia wykonał Miecio jedną niewielką wypukłorzeźbę w miedzianej blasze. Nie bardzo wiem, czego tam jeszcze na tym kursie uczono, ale największym z kursu pożytkiem było poznanie Grześka i Marcina zajmujących się robieniem srebrnej biżuterii. Na kurs przyszli, nie żeby się czegoś nowego nauczyć, ale żeby otrzymać dyplom – papier potwierdzający ich umiejętności. W PRL-u tak naprawdę żadne umiejętności bez potwierdzenia oficjalnym dokumentem nie były ważne. To od nich Miecio nauczył się sztuki srebrniczej i z dłubania w drewnie przerzucił się na pracę w srebrze. Zaczęły powstawać misterne pierścionki, bransolety, broszki, zawieszki, kolczyki…

Żeby móc pracować w srebrze, oprócz umiejętności rzemieślniczych, kreatywności, talentu, trzeba też było mieć możliwość zakupu surowca.

Srebro było materiałem ściśle reglamentowanym. Żeby uzyskać prawo zakupu srebra, trzeba było otrzymać w urzędzie probierczym indywidualną puncę, puncę z osobistym znakiem – rodzajem podpisu autora wybijanym na wyrobie. Aby otrzymać puncę, należało przedstawić na komisji trzy własne wyroby ze srebra. I tu zaczynały się schody. Skąd wziąć srebro na wykonanie tych wyrobów? Można by stopić srebrną łyżeczkę, ale łyżeczki szkoda, a poza tym trzeba by ją mieć.

Miecio wpadł na pomysł odzyskania srebra z klisz fotograficznych. Nasz kolega Józio Podgórski zajmował się zawodowo fotografią rzemieślniczą. Chętnie nam podarował zwoje już zużytych klisz, które zazwyczaj kierował do śmietnika. Piotrek, kolega z kursu, mieszkał pod Warszawą, w domu z ogródkiem, i to w tym jego ogródku można było przeprowadzić dość niebezpieczny i ostro cuchnący proces odzyskiwania…

Kiedy już srebrne wyroby zostały złożone na komisję i została przydzielona punca, mogliśmy kupić jakąś niewielką ilość tego cennego kruszcu. Dalszym krokiem było założenie specjalnego zeszytu srebra. Gotowe wyroby, opatrzone Mieciową puncą zanosiłam do urzędu probierczego do ocechowania (wbicie próby srebra). Sklepy sprzedające srebrną biżuterię podawały wagę sprzedanych wyrobów. Waga ta była wpisywana do zeszytu i teraz mogłam kupić tyle srebra, ile one ważyły. Kalkulacja była raczej dziwna i nieprecyzyjna, ale po części działająca na korzyść wykonawcy. Ważono pierścionek z kamieniem, a srebro zużyte do jego produkcji ważyło znacznie mniej.

Zarejestrowałam działalność srebrniczą Miecia w cechu rzemiosł i dzięki temu mogliśmy z Banku Rzemiosła otrzymać kredyt na zakup oprzyrządowania Mieciowego warsztaciku. Zaczęłam poszukiwać źródeł kamieni półszlachetnych, macicy perłowej, kości słoniowej (jeszcze nie było wtedy na nią zakazu handlu). Kość słoniową przywożono z Afryki w postaci rzeźby – główka wyrzeźbiona na kle, z Indii przywożono naszyjniki. Trzeba było tylko natrafić na przedsiębiorczego podróżnika.

Załatwianie wszystkich formalności oraz dystrybucja Mieciowej produkcji pozostawała w moich rękach. Zaczęły się wędrówki po warszawskich galeriach, wyjazdy do Łodzi, do Krakowa, Torunia, pertraktacje ze Sztuką Polską (firmą Związku Artystów Plastyków). Miecio niechętnie pracował dla Sztuki Polskiej. Przedstawiało się im projekt do zatwierdzenia i potem było zamówienie na 100 egzemplarzy. Miecio nie cierpiał powielania wzorów, zatrudniał do tego Piotrka. I tak zaczął się rozkręcać srebrny interes. Zaczęła napływać kasa. Jak mówią, trudno jest mieć szczęście bez pieniędzy, ale jak wiadomo, pieniądze nie zawsze przynoszą szczęście.