Danek, Ania i Michałek
21 lipca 1971, tuż przed lipcowym świętem, najważniejszym świętem państwowym w PRL-u, Narodowym Świętem Odrodzenia Polski, zostałam ciotką. Mojemu braciszkowi Andrzejkowi i jego żonie Irence urodził się synek.
W roku 1963 mój braciszek Andrzejek ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim i pogrążył się w pracy naukowej. Biofizyka, dziedzina nauki wtedy kompletnie mi nieznana, więc nie bardzo sobie wyobrażałam, na czym ta praca naukowa mogła polegać. Ale bardzo mi się podobał stojący na biurku Andrzejka, w malutkim pokoiku w instytucie, ogromny model DNA wybudowany przez niego własnoręcznie z klocków w szafirowym kolorze. Andrzejek niewiele opowiadał o swojej pracy. Zawsze był tajemniczy.
W którymś momencie w naszej rodzinie pojawiła się Irenka Deperasińska, żona Andrzejka. Pojawiła się tuż przed ich ślubem, wcześniej Irenka też była jedną z Andrzejkowych tajemnic.
Ślub odbył się w jakiś listopadowy dzień. Potem był ślubny obiad w domu rodziców Irenki, z dużą liczbą gości. A przed jego oficjalnym zakończeniem państwo młodzi wyruszyli w podróż poślubną do Krakowa.
Dzięki ślubowi pojawiła się możliwość otrzymania przydziału na mieszkanie – mieszkanie M3. M3 – mieszkanie dla małżeństw rozwojowych oficjalnie zarejestrowanych. Małżeństwa bardziej rozwinięte mogły otrzymywać mieszkania o wyższej liczbie M: M4, M5 czy M6 w zależności od liczby posiadanych potomków. Osoby samotne musiały się zadowolić mieszkankiem M1 – 17-20 m2 (w roku 1959), a później, w roku 1974, M1 już mogło mieć 28 m2.
Zamieszkali w tym nowym wspaniałym mieszkaniu na dziesiątym piętrze, w świeżo wybudowanym bloku na Bielanach. Był to dwupokojowy apartament z mikrokuchenką i mikrołazienką, wszystko na rozległej przestrzeni 39 m2. Z tego ich mieszkania pozostało mi w pamięci wytworne party z okazji dwudziestych piątych urodzin Irenki.
Jak co niedziela spotkaliśmy się na niedzielnym obiedzie u naszych rodziców na Kopernika. Po obiedzie Andrzejek zaprosił mnie i Miecia na Bielany na herbatę. Wcześniej poprosił dyskretnie, żebym przywiozła ze sobą jakąś sałatkę. Ku zaskoczeniu Irenki mieszkanie było udekorowane chorągiewkami z napisem „25 lat Deperasińskiej”, a ku jeszcze większemu jej zaskoczeniu wkrótce zaczęli pojawiać się odświętnie wystrojeni goście, donosząc rozmaite wiktuały. Tak dzięki sprytowi Andrzejka odbyła się uroczysta niespodziankowa impreza bez nakładu pracy i kosztów organizatora.
Ostatni, już mocno spóźnieni, przybyli Iza i Jurek Kułakowscy. Właśnie wracali ze wsi, więc Iza wystąpiła w stroju bardziej wycieczkowym w jakiejś koszuli w kratkę, a produkt dostarczony na przyjęcie wymagał dopiero przyrządzenia. Była to żywa kura.
Nikt oczywiście nie zabrał się do przyrządzania kury, a na koniec przyjęcia, kiedy już wybieraliśmy się do domu, Irenka wręczyła kurę Mieciowi, bo przecież on świetnie gotuje i jako mężczyzna na pewno sobie poradzi z zabójstwem tego ptaka. Przywieźliśmy więc kurę do domu i na noc została umieszczona w łazience. Jakież było nasze zdumienie, kiedy się okazało o poranku, że kura zniosła jajko. Miecio odetchnął z ulgą – nie bardzo sobie wyobrażał siebie w roli zabójcy. A teraz sprawa się wyprostowała – przecież nikt nie będzie uśmiercał niosącej się kury.
Kura została zaopatrzona w wodę i pożywienie. I tak przez trzy kolejne dni znajdowaliśmy o poranku nowe jajeczko. Dnia trzeciego jak co tydzień we środę przywędrowała do naszej Babci baba donosząca ze wsi jaka, masło, twaróg i śmietanę, nazywana przez nas po prostu Śmietanicą. Wyczekałam jej nadejścia i zaproponowałam, żeby zabrała tę kurę nioskę, a w tygodniu następnym przyniosła inną, już nieżywą. Baba chętnie się zgodziła i oddaliła się z kurą. Kiedy przybyła w kolejnym tygodniu, oświadczyła jedynie, że ta kura wcale jajek nie niesie, i jakoś zupełnie nie widziała powodu wyrównania nam straty.
A w lipcu 1971, w dzień przed lipcowym świętem, narodził się nowy obywatel PRL-u, nowy członek naszej rodziny – Daniel Krzysztof. Irenka szybko powróciła do pracy w swoim instytucie. Andrzejek pracował nad doktoratem, a nasza Mama podjęła trud opieki nad pierworodnym wnukiem. W dni powszednie każdego ranka wyruszała na Bielany i zajmowała się Daneczkiem do powrotu Irenki. Tak się udało Daneczkowi uniknąć żłobka.
Po obronie doktoratu Andrzejek wyjechał na roczne stypendium naukowe do Getyngi, a gdy powrócił, przenieśli się z Bielan na Wilczą. To rodzice Irenki zamienili się na mieszkanie, pragnąc zapewnić wnuczkowi lepsze warunki rozwoju. Daniel Krzysztof wyruszył do przedszkola.
Teraz Daneczek po zakończeniu przedszkolnej edukacji często przebywał w mieszkaniu dziadków na Kopernika i często też nas odwiedzał. Był ślicznym dzieckiem, pogodnym, delikatnym, ciekawym świata, lubiącym książki. Pamiętam, jak zainteresowała go wielce leżąca na stole książka z fotografiami jakichś robali. Fotografie były szaro-białe, jeszcze wtedy nie było fotografii kolorowych, a te były zupełnie mało atrakcyjne. „Co to?” – zapytał, wskazując palcem na obrazek. „Wieloszczet” − odpowiedziałam zgodnie z podpisem pod fotką. „Wieloszczet” − powtórzył i starannie zapamiętał tę nazwę, bo przy następnych wizytach powracał chętnie do tej lektury. Danek bardzo lubił książki, chociaż wtedy jeszcze nie umiał czytać. Miecio wykorzystał to jego zainteresowanie książką, robiąc serię zdjęć pochylonego nad książką chłopczyka i wykorzystując te fotki do ilustracji zeszytu „Książki dla Ciebie”, dodatku do miesięcznika „Nasz Klub”. Danek był wdzięcznym modelem. Przed obiektywem zachowywał się swobodnie i lubił się fotografować.
Na święta Bożego Narodzenia robiło się często pasztet z zająca. Postanowiłam i ja pasztet taki wykonać. Nabytego w pobliskim sklepiku zająca wywiesił Miecio za oknem do skruszenia. Zając wiszący za oknem stał się obiektem zainteresowania naszej cocker-spanielki Tiny i zachwycił też Danielka. Miecio wykonał więc specjalnie pozowane zdjęcie Daneczka z zającem w tle. Przy następnych odwiedzinach padało niezmienne pytanie: „A gdzie moje zdjęcie z zającem?”. Ku wielkiemu rozczarowaniu modela niestety nigdy nie powstała odbitka tego zdjęcia, a i klisza gdzieś zaginęła.
Był też Danek osobą bardzo konkretną. Na szafie w korytarzu u rodziców umieściłam przygotowanego przez Miecia ogromnego pingwina z papier-mâché − miał to być fragment dekoracji kawiarni „Pingwin”. Daneczek przyjrzał się uważnie pingwinowi i poprosił, żebym go zdjęła. Powiedziałam, że ja nie sięgnę, ale jak przyjdzie Miecio, to pewnie zdejmie go z trudem. „Ale czy trud będzie?” − zapytał Danek, chcąc się upewnić, jakie są szanse na bliższe spotkanie z tym wspaniałym stworem.
Posiadał też nasz Daniel dużą wiedzę historyczną przekazywaną mu w opowieściach przez obydwu dziadków. Zostałam kiedyś oddelegowana przez Mamę po odbiór Daneczka z przedszkola. Już w szatni, zdejmując kapcie, zaczął mi z wielkim przejęciem opowiadać o hitlerowcach. Przedszkole było na Hożej. Wracaliśmy na piechotę i całą drogę słuchałam dalszej opowieści mówionej świetną dykcją pełnym głosem. Mijający nas przechodnie z uwagą się nam przyglądali…
Latem 1974, za zaoszczędzone na niemieckim stypendium pieniądze, wybudował Andrzejek z myślą o Rodzicach i o swoim małym synku piękny letni dom w Otrębusach i tu przeniosło się letnie życie towarzyskie przyjaciół rodziny i przybywających z nimi dzieci.
O dziejach domu w Otrębusach z tamtych lat pewnie jeszcze napiszę w przyszłości.
Foto Mieczysław Bukowczyk