W lutym 1975 któraś z redakcji czasopism dla wsi ogłosiła konkurs dla kobiet na dziennik pisany przez dwa lub trzy tygodnie. Informacja o konkursie dotarła do redakcji „Naszego Klubu”. Pomyślałam, że pisanie takiego dziennika to ciekawy eksperyment, i zaczęłam pisać…

Kilka dni temu rozpakowałam jedno z pudeł mojego archiwum. Leżała w nim tekturowa szara teczka, a w środku… rękopis dziennika pisanego przed prawie pięćdziesięciu laty. Przeglądając pożółkłe kartki, znalazłam przedwielkanocną opowieść o wyprawie na Kurpie… i oto ona.

Zbyszek Falkowski, nasz redakcyjny kolega, postanowił napisać do świątecznego numeru „Naszego Klubu” reportaż z Kurpi o świątecznych obyczajach, o pisankach, o twórczyniach ludowych. Miecio pojedzie z nim robić zdjęcia. Ja we czwartki nie mam zajęć w szkole, więc ustaliliśmy, że też z nimi pojadę. Chętnie odwiedzę Kurpie.

Wyruszamy naszą syreną o 9:30, jedzie też z nami Tina, nasza cocker-spanielka.

Około południa dojeżdżamy do Kadzidła. Miecio z Tiną pozostają w samochodzie, a ja idę ze Zbyszkiem dowiedzieć się czegoś o pisankarkach. Kierują nas do Czesławy Konopkówny. Mówią: „Ona tu zna wszystkich twórców ludowych, to wam powie, do kogo iść”.

Pani Czesława była wycinankarką, znaną w całym kraju i za jego granicami. Jej oryginalne, misterne, przepiękne prace zdobywały nagrody na konkursach, prezentowano je na wystawach sztuki ludowej w Polsce w wielu europejskich krajach i za oceanem.

Pani Czesława mimo dość wczesnej, przedpołudniowej pory ubrana była bardzo wytwornie, w czarnej sukni przystrojonej sznurem dużych bursztynów. Zaprasza nas do kuchni, podaje nazwiska i adresy pisankarek w Kadzidle oraz pobliskich Strzałkach. Moją uwagę, w tej jej kuchni, przykuła wisząca na ścianie pluszowa makatka: na błękitnym tle Biały Dom i pomarańczowy portret Johna Kennedy’ego. To dar, który przywiozła ze Stanów, gdzie prezentowała swoje prace – opowiada.

Jedziemy do Strzałkowa. Pani Olendrowa karmi kury. Gdy się dowiedziała, że przyjechali dziennikarze, żeby z nią rozmawiać i fotografować, porzuca pośpiesznie swoje kury i cała przerażona mówi, że się „oblece”, bo tak do zdjęć nie może. W tej sytuacji odjeżdżamy, zapowiadając powrót.

Pani Bakuła właśnie przyjechała z targu z pisklętami, ma ich sto sztuk, wszystkie siedzą w pudłach rozstawionych na podłodze. Wyraźnie niezadowolony chłop przygląda nam się podejrzliwie. Z sąsiedniej izby wychodzi gromadka dzieci, wpatrują się w nas z ogromną ciekawością. Najmłodszy syn, dziewiąte dziecko, ma 7 lat, a obok dwuletnia wnuczka.

Gospodyni szybko się krząta, rozgrzewa wosk, rozrabia farbę. Zbyszek zasypuje ją pytaniami, dowcipkuje, wydaje polecenia, aranżuje sytuacje. Dzięki jego namowom gospodyni przebiera się w wyjęty ze skrzyni strój ludowy, wyciąga też piękny kilimek tkany jeszcze przez jej prababkę.

Córka, lat około 20, sklepowa, przygląda się niechętnie. Ona by takiego stroju w życiu nie założyła.

Schodzą się kumy. Opowiadają o starych, niemodnych już tradycjach. „Teraz nikt strojów ludowych nie nosi, bo niewygodne, a i nie ma takich materiałów w sklepach, a stare już zniszczone. Czółenka to noszą panny w procesji, pisanek teraz na święta się nie robi, bo niemodne. Wycinanki to tylko do Cepelii”. Dom przystrajają plastikowe serwetki, tandetne jarmarczne gipsowe psy i koguty.

Oglądamy cały proces malowania pisanek. Miecio robi zdjęcia.

Gospodyni prowadzi nas jeszcze do siostry, gdzie oglądamy starodawny warsztat tkacki, na którym robią chodniki. Siostra właśnie przędła na pięknym kołowrotku, ale nie dała się sfotografować, oświadczając że „nie chce być po gazetach”.

Odjeżdżamy żegnani przez miłą gospodynię, obdarowani pisankami i wycinankami.

Odjechaliśmy niedaleko. Wóz zarył się w błoto na środku drogi. Wracam ze Zbyszkiem do gospodarza, po konia. Jeszcze raz wybiega gospodyni, zaprasza na lato. Zrobi pająki i ładniejsze wycinanki. Gospodarz z synem idą z nami. Do zderzaka przyczepiono łańcuch. Zbyszek, ja i dzieci, których zebrała się już tu gromadka, pchamy samochód. No i udało się odjechać.

Leluje

Zajeżdżamy do Olendrowej. Już na nas czeka. Przygotowała wydmuszki i małe kolorowe dudki*, którymi nas obdarowuje. Zbyszek wyprasza jedną leluję* i jajko do wypicia**.

Olendrowa pochodzi z rodziny Stasiaków. Wszyscy oni wycinają i robią pisanki. Wycinała jej matka, a córka, będąca obecnie w szkole w Mrągowie, pięknie wycina. Teściowa Olendrowej ma 75 lat. Chętnie opowiada o rodzinie, wplatając w opowieści rymowane przysłowia.

Do Warszawy, po dniu pełnym wrażeń, wróciliśmy późnym wieczorem. Była to ciekawa wyprawa, dużo dowiedziałam się o Kurpiach, o ginących ludowych tradycjach, wspaniałej ludowej twórczości istniejącej jeszcze tylko dzięki Cepelii. Nie wiem tylko, czy nasza Tina była zachwycona przesiadywaniem przez cały dzień w samochodzie.

Tak zakończyła się opowieść w dzienniku, a dla wyjaśnienia dodam parę informacji.

*Są dwa rodzaje tych przepięknych kurpiowskich wycinanek:

  • Jednokolorowe: „leluje” – drzewko życia, inspirowane formą kwiatu w doniczce i „gwiazdy”.
  • Wielobarwne, wykonywane z kilku warstw papieru – „pawie”, „koguty”, „dudki” i „drzewka”.

** Wydmuszki uzyskuje się, nakłuwając jajko z dwóch stron i wydmuchując lub wypijając (jak ktoś lubi) jego zawartość.