Kiedy przeglądałam moje archiwum, wpadła mi w ręce stara pożółkła gazeta – „kulisy” 29.VI.1980 r. a w niej mojego autorstwa wywiad z Jackiem Głażewskim „Leczenie akupunkturą”. Jacek był kolegą Mietka z Ciechocinka, w którym dorastali.

Do Ciechocinka przyjeżdżaliśmy każdego lata, przynajmniej na tydzień, odwiedzić rodziców Miecia. Tam poznałam Jacka, on też w tym samym czasie przyjechał odwiedzić swoją mamę. Spotykaliśmy się na basenie, graliśmy w brydża, chodziliśmy razem na pyszne lody do kawiarni Orbisu.

Jacek ukończył medycynę w Poznaniu, ze specjalizacją interna. Początkowo pracował w przychodni chyba w Tarnobrzegu. Później otrzymał samodzielny ośrodek zdrowia w Słupi Jędrzejowskiej. Zamieszkał w dawnym pałacu, tu też mieścił się jego gabinet i gabinet dentystyczny Urszulki, jego żony. Odwiedzał nas, ilekroć przyjeżdżał do Warszawy, czasem nocował u moich rodziców – mieli większe mieszkanie od naszego.

Latem Jacek jeździł nad Wdzydze. Miał tam swoje piękne białe kanu, częściowo własnoręcznie przez niego robione. Któregoś lata spędzaliśmy wakacje właśnie nad tym jeziorem z Jackiem, Urszulką i Kariną, ich niedawno urodzoną córeczką. Miejsce to nas zachwyciło i już w następnym roku pojechaliśmy tam znowu, wypożyczając od Jacka tę jego piękną łódeczkę.

Odwiedzaliśmy też Jacka w tej jego Słupi. Pierwsza wizyta to były andrzejki. Przyjechaliśmy w sobotni wieczór. Urszulka była chora, zaziębiona i leżała w łóżku, ale gdy zaczęli pojawiać się goście i przyjechał z Tarnobrzega były szef Urszulki z tamtejszej przychodni, nagle ozdrowiała. Na andrzejkowej kolacji zebrała się cała Słupiańska elita: aptekarzostwo, sołtysostwo, weterynarz… Stół był suto zastawiony, sałatka jarzynowa, mięsiwa: pieczone prosię, pieczone kaczki czy kurczaki oraz rozliczne napoje. Zasiedli wszyscy do stołu, wzniesiono toasty na cześć gospodarzy, ale z tych pięknie wyglądających dań właściwie jadalna była tylko sałatka. Bo te pieczenie to były raczej surówki mięsne. Mimo to było bardzo wesoło.

Z powodu choroby Urszulki kuchnią zajmowała się świeżo zatrudniona pomoc domowa – dziewczyna z wioski. Dziewczynę wychowywała samotnie matka. Żyły w nędzy i nigdy wcześniej nawet nie jadła mięsa, więc też nie miała nijakiego pojęcia o jego przyrządzaniu. Prosiaczek był bardzo smaczny dnia następnego dopieczony i doprawiony przez Miecia.

Jacek Głażewski – foto z gazety

Co pewien czas cierpiałam na fatalne migreny. Zdarzyło się, że któregoś razu właśnie w początku migreny pojawił się u nas Jacek. Użaliłam się mu nad moim cierpieniem.

– Poczekaj chwilę – powiedział.

Sięgnął do swojej małej czarnej walizeczki, wyjął z niej niewielkie metalowe pudełeczko, a z niego igłę.

– Wkłuję ci tę igłę w dłoń – ostrzegł.

Chociaż zawsze bałam się wszystkich ukłuć, zgodziłam się, było mi już wszystko jedno. Usiadłam wygodniej na krześle, rękę ułożyłam na stole, a on wkłuł precyzyjnie igiełkę w okolicy kciuka i teraz musiałam tak siedzieć spokojnie przez kilka minut. Ból powoli się rozpłynął.

Jacek już na studiach interesował się tradycyjnymi medycynami, dużo starszymi od naukowej medycyny europejskiej. Potem skoncentrował się na akupunkturze. Wiedzę praktyczną zdobywał w Czechosłowacji, Londynie, Paryżu, w Instytucie Fizjologii Akademii Medycznej w Göteborgu. W Polsce był jednym z pionierów akupunktury.

To cudowne odpłynięcie bólu było moim pierwszym zetknięciem się z akupunkturą. Nic przedtem o niej nie wiedziałam, a też w owym czasie w Polsce mało o niej słyszano. Bardzo mnie ta akupunktura zainteresowała. Postanowiłam o niej napisać. Wymyśliłam zrobienie wywiadu z Jackiem. Starannie się do tego wywiadu przygotowałam.

W Warszawie odbywał się kurs akupunktury prowadzony przez profesora Garnuszewskiego w Centrum Szkolenia Podyplomowego Lekarzy. Poszłam na wykład. Było to szalenie interesujące. Słuchałam o punktach, o meridianach, o pobudzaniu systemu nerwowego… A na przerwie przeżyłam szok. Doktor Hofman z Zakopanego, jeden z uczestników kursu, wkroczył z dużym przezroczystym plastikowym workiem pełnym bladoróżowych uszu i zapytał głośno:

– Kto z państwa chciałby kupić ucho?

Po chwili się zorientowałam, że są to uszy plastikowe, na które naniesiono punkty akupunktury. I dowiedziałam się później, że na jednym uchu człowieka jest tych punktów około setki, a takie plastikowe ucho to świetna pomoc naukowa.

Jacek był człowiekiem bardzo przedsiębiorczym, pogłębiał swoją wiedzę i umiejętności, potrafił realizować niełatwe przedsięwzięcia. Właśnie wiosną 1980 roku zorganizował w Jędrzejowie konferencję na temat biostymulacji laserowej, na którą udało mu się zaprosić profesora Korytnego, prorektora Instytutu Medycznego w Ałma-Acie, i doktora Semykina, asystenta na Wydziale Biofizyki.

W ramach atrakcji dla zaproszonych gości zabrał ich na wycieczkę po Warszawie. Profesor Korytny przyjechał z małżonką. Dobrze mówiłam po rosyjsku, więc Jacek poprosił mnie, żebym jej towarzyszyła w tym spacerze.

Żona profesora, przemiła kobieta, była ogromnie szczęśliwa, że udało jej się przyjechać wraz z mężem do Polski. Był to ich drugi w życiu zagraniczny wyjazd. Już kiedyś byli w Bułgarii. Wyjazdy zagraniczne ze Związku Radzieckiego dla jego obywateli były niemal niemożliwe, zresztą też nie za bardzo mogli poruszać się nawet po kraju. Patrzyła z zawiścią na tego Semykina.

Ach kak jemu powiezło (jakie miał szczęście) – powiedziała.

Semykin był właśnie na półrocznym stypendium podoktoranckim w Krakowie. Jak wyjaśniła, był to jedyny człowiek z Ałma-Aty, któremu się udało na takie stypendium zagraniczne wyjechać, ale jego ojciec był ministrem czy wiceministrem rolnictwa Kazachstanu.

Opowiadała też o życiu w tej Ałma-Acie, o ciągłym strachu przed trzęsieniem ziemi, o tym, jak się pilnie obserwuje wodę w rynsztokach, bo jak się zrobi biała, to znaczy, że za chwilę się zacznie. Opowiadała o pięknej plaży nad pięknym jeziorem w górach i jak to wszystko znikło w ciągu chwili wraz z kompletem plażowiczów.

Na Starym Mieście weszliśmy do katedry. Płonęły świece, grały organy, było majowe nabożeństwo. Usiadła w ławce i patrzyła w urzeczeniu.

Karytny, siadź po bliże – powiedziała zachwycona.

Profesor jeszcze mocniej przykleił się do ściany. Najwyraźniej paraliżował go strach, że ktoś doniesie o jego wizycie na mszy w kościele.

Jednym z najciekawszych wyjazdów zagranicznych Jacka był jego udział w kursie akupunktury w Korei Północnej. Obserwacja ulicy i ludzi żyjących w absolutnym rygorze i strachu.

Jacek ostro zaangażował się w działania „Solidarności” i w chwili wybuchu stanu wojennego został aresztowany. Nawet w więzieniu starał się być aktywny. Znalazł się w zbiorowej celi i ponieważ przewidywano, że mogą tak tu posiedzieć i pięć lat, zaczął organizować zajęcia naukowe.

Kiedy po pół roku został zwolniony z internowania, przyszło mu w niedługim czasie opuścić pałac w Słupi Jędrzejowskiej i przenieść się do o wiele mniej atrakcyjnego ośrodka w Zbiersku pod Kaliszem. Niewiele później zmarła niespodziewanie Urszulka.

Jacek zajmował się nie tylko medycyną, pisał o problemach edukacji, a także pisał wiersze – krótko przed śmiercią (2017) miał udokumentowany w internecie wieczór autorski w swoim Zbiersku.

Z Jackiem jakoś rozeszły się nasze drogi, ale zawsze go wspominam z ogromną sympatią.

PS
Moje zainteresowanie akupunkturą zaowocowało po latach współpracą przy wydaniu Atlasu Punktów Akupunktury. Autorką Atlasu jest Elżbieta Rybińska, a ja opracowałam go graficznie i przygotowałam do druku.