Na Krakowskim Przedmieściu, naprzeciw winiarni „U Hopfera”, w bliskim sąsiedztwie kawiarni „Telimena”, mieścił się sklep ze słodyczami połączony z niewielką kawiarenką „Pod kominkiem”, nazywaną „Partumiarnią”. Tu, przy niewielkim stoliku, w pobliżu nigdy nieużywanego kominka, przesiadywał całymi dniami Partum. Ta kawiarenka właściwie zastępowała mu dom.
Andrzej Partum był sierotą, po śmierci matki, która zginęła w powstaniu, opiekowała się nim ciotka, ale zły los sprawił, że przedwcześnie zmarła. I tak został sam na świecie, zdany wyłącznie na siebie.
Spotykałam go niekiedy na Krakowskim Przedmieściu. Sunął nieśpiesznie lekko pochylony, blond włosy opadały mu na czoło. Mijając mnie, uśmiechał się lekko i zamiast powitania wypowiadał jedno słowo: „Rabcenko”, lekko zniekształcone moje nazwisko. Ja też się do niego uśmiechałam bez słów. Na ogół wszyscy mówili do mnie po imieniu, tylko on zwracał się do mnie po nazwisku, może nawet nie znał mojego imienia. Chodził z moją siostrą Irenką do jednej klasy w szkole podstawowej, dopóki nie wydarzyła się ta tragiczna śmierć ciotki. Potem znalazł się w jakimś domu dziecka.
Andrzej Partum nie odebrał wielkich nauk, być może nie zrobił matury. Trochę uczył się muzyki, uczęszczał jako wolny słuchacz na zajęcia Wydziału Kompozycji Warszawskiego Konserwatorium. On był po prostu artystą. Potrafił też w jakiś przedziwny sposób załatwiać sprawy wydawałoby się niemożliwe i egzystować właściwie bez środków do życia.
Jesienią 1958 roku pojawiła się nowina: w salach
Stowarzyszenia Dziennikarzy przy ulicy Foksal odbędzie się spotkanie z Partumem
– wieczór poezji i koncert fortepianowy. Komunikat podawał, że wiersze będzie
recytował Gustaw Holoubek, a megalopsje fortepianowe wykona Andrzej Partum.
Sala była pełna, wśród gości znalazł się nawet profesor Aleksander Bardini.
Ten niewątpliwy sukces postanowił Partum nie tylko powtórzyć, ale zdecydowanie powiększyć. Wymyślił pracowicie perfidny plan. Linda, jego ówczesna przyjaciółka, zadzwoniła do sekretariatu Warszawskiej Filharmonii, przedstawiając się jako asystentka przewodniczącego Rady Państwa Aleksandra Zawadzkiego, prosząc o połączenie z dyrektorem filharmonii i informując, że za chwilę będzie mówił Aleksander Zawadzki. Połączenie natychmiast zostało wykonane. Słuchawkę od Lindy przejął Partum i tu występując jako Aleksander Zawadzki, opowiedział dyrektorowi, że spotkał wielce uzdolnionego młodego muzyka i prosi o potraktowanie go jako jego protegowanego i zorganizowanie mu koncertu.
Za chwilę na mieście pojawiły się plakaty Jana Młodożeńca „Partum w Warszawie” informujące o koncercie w filharmonii Andrzeja Partuma i że jego wiersze będzie recytował Adam Hanuszkiewicz. I wszystko by się na pewno świetnie udało, gdyby nie przypadkowe spotkanie dyrektora filharmonii z przewodniczącym Rady Państwa na jakiejś państwowej imprezie. Dyrektor oczywiście powiadomił przewodniczącego o spełnieniu jego prośby… No i już następnego dnia znikły z ulic plakaty Młodożeńca, a w gablocie przed filharmonią ukazała się informacja, że koncert odwołano i kasa zwraca pieniądze za bilety.
W roku 1961 ukazał się tomik poezji Partuma „Frekwencje z opisu”, potem dwa kolejne, „Powodzenie nieurodzaju (Zwałka papki)” [1965] i „Osypka woli” [1969] wydane przez niego własnym sumptem. Samodzielne wydawanie książek, choćby najmniejszych, było w tamtych czasach absolutnym kuriozum.
Dystrybucją swoich tomików zajmował się Partum też osobiście. Spotykałam go na dorocznych Targach Książki pod Pałacem Kultury i Nauki, siedział na ławeczce i sprzedawał te swoje książeczki.
Jednym z największych problemów Andrzeja Partuma w tamtych latach był brak własnego kąta. Problem bezdomności rozwiązywał dość niezwykłymi sposobami. Przed koncertem w Stowarzyszeniu Dziennikarzy otrzymał zezwolenie na korzystanie nocami z nieużywanego fortepianu stojącego w sali restauracyjnej stowarzyszenia. Mógł tu przygotowywać się do koncertów, komponować swoje utwory. Dzięki temu zezwoleniu mógł też spokojnie przesypiać noce w towarzystwie fortepianu. Niestety to wspaniałe lokum stracił niespodziewanie. W Warszawie odbywał się Konkurs Chopinowski i zdarzyło się, że któregoś wieczoru japoński pianista, jeden z laureatów konkursu, znalazł się w tej restauracji. Na prośbę restauracyjnych gości zdecydował się coś zagrać. Jakież było zaskoczenie muzyka i zgromadzonych, kiedy po otwarciu pudła fortepianu ukazały się w jego wnętrzu przechowywane tu jakieś partumowe tobołki.
Na Krakowskim Przedmieściu w kinie „Kultura”, z przedsionka, gdzie znajdowała się kasa, po sprawdzeniu biletów po paru schodkach schodziło się do poczekalni. Tu z lewej strony było wejście do sali kinowej, a po prawej, w niszy, znajdowała się nieużywana szatnia. Po utracie lokalu z fortepianem świetnym schronieniem okazała się właśnie ta kinowa szatnia. Kiedy rozpoczynał się ostatni seans, bileterzy oddalali się do domów, a do poczekalni można było swobodnie wejść. Teraz już tylko wystarczyło prześlizgnąć się za barierkę szatni i ukryć się pod ladą. To miejsce do spania było całkiem przytulne, no i obok była toaleta.
Pod koniec lat 60. Partum zdobył nareszcie własne lokum – pokoik na strychu pod dachem hotelu „Polonia”. Teraz już rzadziej bywał na Krakowskim. Spotykałam go w okolicy Galerii Foksal wśród konceptualistów.
Pisząc tę opowieść o Partumie, trochę poczytałam, czego się o nim można dowiedzieć w sieci. No i dowiedziałam się, że wielkim artystą był: „król Krakowskiego Przedmieścia”… „życie, które wykreował”… „nieprzejednany skandalista”…, a ów pełen zachwytów biograf nawet nie sprawdził, jaka to kawiarenka nazywana była „Partumiarnią”. Andrzej Partum, jakiego znałam, był jedną z wielu postaci dawnego „szlaku”, tej warszawskiej cyganerii z czasów PRL-u, szarej i zarazem kolorowej. Nie mając absolutnie nic do stracenia, by zaistnieć, potrafił skuteczniej niż inni realizować swoje odważne, wydawałoby się szalone pomysły. W zdobyciu popularności zapewne bardzo pomogła mu jego żona, Ewa Partum, kobieta niezwykle przedsiębiorcza, artystka absolutnie oryginalna… Bez wątpienia Andrzej Partum stał się postacią legendarną, a jak powszechnie wiadomo, legendy nabierają mocy w miarę upływu czasu.
Andrzej Partum 1938 – 2002
Foto – Mieczysław Bukowczyk