Po paru latach studiów na Wydziale Prawa na Uniwersytecie Warszawskim Tadzio doszedł do wniosku, że prawnik to nie jest zawód, w którym chciałby pozostać na zawsze. Porzucił więc prawo i przeniósł się na dziennikarstwo. Dziennikarstwo było chyba naprawdę wymarzonym dla niego zawodem. Jego łatwość nawiązywania kontaktów, umiejętność rozmawiania z ludźmi, umiejętność obserwacji, wynajdowania ciekawych tematów dawały mu duże szanse na rozwinięcie skrzydeł w tym zawodzie.

Wraz z rozpoczęciem tych dziennikarskich studiów zaczął też Tadzio pisywać do gazet. Czasem zapraszał do współpracy fotograficznej Miecia. Tak powstał reportaż o zimowych zawodach jeździeckich czy wywiad z Elżbietą Czyżewską.

Któregoś pogodnego popołudnia, wracając z wykładów z kolegą Maksem, poznali przypadkiem na Krakowskim Przedmieściu dwie Szwedki. Ta przypadkowa znajomość zaowocowała otrzymaniem, gdzieś po miesiącu, zaproszeń do Szwecji, do Sztokholmu. I tak dzięki temu zaproszeniu, po przebrnięciu przez wszystkie paszportowe i wizowe trudności, wyruszyli w pierwszą zagraniczną podróż za „żelazną kurtynę”.

fot. Mieczysław Bukowczyk

Jako początkujący dziennikarze znaleźli pracę w drukarni. Tadzio szybko awansował, zaczął otrzymywać lepsze zarobki, szybko też douczył się szwedzkiego i zorientował się w możliwościach niedrogich zakupów. Do Polski przyszły paczki z odzieżą kupowaną w tanich sklepach, które to Hania, żona Tadzia, kierowała na „ciuchy” – zapomniany już zupełnie bazarek w okolicach dworca Warszawa Wschodnia. Przyjechało też do Warszawy zakupione w Szwecji używane volvo.

fot. Mieczysław Bukowczyk

Za zarobione pieniądze postanowił też Tadzio zwiedzić Europę, skoro już mu się udało sforsować granicę naszego kraju. Wysłał też Hani zaproszenie, mając nadzieję, że w tę krajoznawczą podróż mogliby się udać razem. Niestety Hania nie otrzymała paszportu – przyczyna: mąż za granicą.

W tej sytuacji z polskim proporczykiem wyruszył samotnie autostopem w stronę Londynu. W Londynie, w polskim klubie spotkał człowieka wyruszającego za dwa dni do Polski własnym, nabytym w Anglii samochodem. Był to Andrzej Szymkiewicz, świeżo upieczony absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. W Londynie pracował przez parę miesięcy na jakiejś budowie i stąd był ten samochód.

Tadzio natychmiast zaproponował wspólny powrót nieco okrężną drogą – przez Francję, Lazurowe Wybrzeże, Włochy, Austrię i Czechy. Oferując, że w zamian będzie płacił za benzynę. Andrzej przystał na tę propozycję i wyruszyli zwiedzać ten kapitalistyczny, zakazany świat. Chyba to w tej podróży nabył Tadzio w Czechach kryształki do żyrandoli, produkt w Polsce raczej niedostępny, a także, jak się okazało, poszukiwany.

Po powrocie z zagranicznego wojażu otrzymał Tadzio pracę w Telewizji. Niestety nie zagrzał tam miejsca zbyt długo. Reportaże ze spustu surówki, osiągnięć PGR-ów czy zdobyczy dzielnych twórców socjalizmu to nie były tematy, którymi chciał się zajmować, a reportaże pokazujące prawdziwą rzeczywistość to nie było to, czego od niego oczekiwano.

Jednym z nielicznych zaakceptowanych przez kierownictwo programów jego autorstwa był program primaaprilisowy. Zmiana czasu na dziesiętny. I to Miecio był projektantem dziesięciocyfrowej tarczy zegarowej.

Z tego okresu pracy dziennikarskiej Tadeusza pochodzi opowieść o pewnym obiedzie. Otóż Tadzio z kolegą w porze obiadowej weszli do jakiejś restauracji, zasiedli przy stoliku i przeliczywszy posiadane aktualnie apanaże, zamówili zupkę. Kelner, zabiegany wśród poważniejszych zamówień, nie kwapił się z realizacją tego marnego zamówienia. Zawezwał więc Tadzio kierownika sali. Ten przybył i wygłosił przemówienie, że oni tu pracują przy obsłudze poważnych klientów i nie mają czasu na realizację takich byle jakich klientów. Na to Tadzio wydobył z torby przypadkiem włożony tam mikrofon i powiedział: „Tyle pan powiedział do nas, a co pan powie dla słuchaczy Polskiego Radia?”. Przerażony kierownik sali zapytał, czy jeszcze czegoś nie chcieliby zamówić. A kiedy obstawali jedynie przy owej nieszczęsnej zupce, w ramach przeprosin za niefortunną wypowiedź dorzucił im od siebie w prezencie jakieś drugie danie. I tak w ramach przeprosin stołowali się jeszcze przez dwa kolejne dni.

Pozostało też wspomnienie wielce oryginalnej imprezy, której Tadzio był autorem, urządzonej w salach recepcyjnych Stowarzyszenia Dziennikarzy: „Andrzejki tysiąclecia”. Na ten andrzejkowy wieczór zostali zaproszeni różni znani w owym czasie Andrzeje. Może nie wszyscy przybyli, ale i tak główną atrakcją była beczka czerwonego wina ofiarowana przez warszawskie rozlewnie win i wspaniały, ogromny dwu- czy trzypiętrowy tort ofiarowany przez warszawską firmę cukierniczą. Krojenie tortu rozpoczął cięciem szabli Daniel Olbrychski.